Pojedynek festiwali: WFP vs. WFDP

Jak pewnie wiecie, robienie relacji z wydarzeń nie jest moją ulubioną działką. Z tym tematem jest tak, że albo się będzie pierwszym, albo kolejnym, który zrobi to samo, co ktoś inny zrobił już wcześniej. A ja nie za bardzo lubię być kolejnym, a często bywam zbyt leniwy, żeby być pierwszym. Dlatego z reguły jak nie zrobię relacji od razu po imprezie, to potem nie robię jej w ogóle.

Tak też miało być z Warszawskim Festiwalem Piwa i Wrocławskim Festiwalem Dobrego Piwa, które odbyły się w tym roku tydzień po tygodniu. Po Warszawskim nie miałem czasu, żeby coś napisać, po Wrocławskim mi się nie chciało. Ale oba są na tyle ważnymi imprezami i zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że po prostu nie wypadałoby się nim z Wami nie podzielić.

Ale żeby nie było, że to kolejna taka sama relacja, jak wszędzie, postanowiłem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, przyjąć moją ulubioną formułę pojedynku i porównać oba wydarzenia. Na pierwszy rzut oka podobne, ale po bliższej analizie, jednak nieco różne.

1. Lokalizacja

Po raz pierwszy miałem okazję brać udział w festiwalach na stadionie i muszę przyznać, że zakochałem się w tej formie. Zaczynając od bagatelnej sprawy płynnego wejścia na imprezę, poprzez świetne zaplecze sanitarne, a kończąc na absolutnie rewelacyjnej możliwości degustowania piw na trybunie, która rozwiązuje problem miejsc siedzących, a dla fana piłki nożnej jest dodatkowym smaczkiem. Wszystko to sprawia, że miejsce mało kojarzące się ze spożywaniem alkoholu, a już na pewno nie z piciem dobrego piwa, okazuje się być lokalizacją wręcz idealną do tego typu aktywności.

Let’s get party started! #WFP #warszawskifestiwalpiwa #warszawa #legia #pinta #tool #sourbeer #sourisnewhoppy

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Bartosz Nowak (@malepiwko)

Warszawski Festiwal odbywał się w zamkniętej przestrzeni w obrębie trybuny VIP, co z pewnością nadawało mu bardziej wytwornego, eleganckiego, czy nawet elitarnego charakteru. Trzeba przyznać, że wnętrza stadionu Legii robiły wrażenie i wzbudzały zazdrość nawet w najbardziej zagorzałych przeciwnikach stołecznego klubu. Niewątpliwym plusem była bliskość stoisk do wyjścia na trybunę, spora liczba „płukaczek” do szkła, oraz bardzo dobrze działająca klimatyzacja. Z racji ograniczonej pojemności wnętrz, w godzinach szczytu było nieco tłoczno, ale biorąc pod uwagę, że do dyspozycji mieliśmy aż trzy poziomy, trybunę VIP i esplanadę przed stadionem, gdzie stacjonowały szamowozy, nietrudno było znaleźć dla siebie jakiś spokojny kącik.

Wreszcie nad festiwalem zaświeciło słońce. #wfdp #wroclaw #wrclw #wroclove

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Bartosz Nowak (@malepiwko)

Festiwal we Wrocławiu, z racji swojej wielkości nie odbywał na samym stadionie, ale wokół niego. Tu jednak również była możliwość wejścia z piwem na jedną z trybun, choć było na nią znacznie dalej, przez co spędziłem tam dużo mniej czasu, niż na Legii. Wrocław przeważał jeśli chodzi o przestrzeń i świeże powietrze, co przy kapryśnej piątkowej pogodzie powodowało pewien dyskomfort, ale już w słoneczną sobotę tworzyło genialny, wiosenno-majówkowy klimat biesiadowania pod chmurką.

Podsumowując ten punkt, napiszę tylko: FESTIWALE NA STADIONY! To się po prostu nie może nie udać.

2. Piwo

Czynnik nie do końca zależny od organizatorów, ale muszę przyznać, że polskie browary stanęły na wysokości zadania. Może nie było wielu piw genialnych, czy olśniewających, ale nie spotkałem też totalnie zepsutych. Większość trzymała stabilny, dobry, poprawny poziom, a i parę perełek można było wyłowić. Również oferta browarów zagranicznych na obu festiwalach była ciekawa, z lekką przewagą tego warszawskiego.

Na zakończenie pierwszego dnia leci sour porter. Całkiem dobry. #niechcemisiejuzwhasztagi

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Bartosz Nowak (@malepiwko)

Jest jednak pewna rzecz, w której wrocławski festiwal zdecydowanie wygrał z warszawskim. Były to aż trzy oferowane pojemności: 0,2l, 0,3l i 0,5l. Szczególnie tej najmniejszej bardzo brakowało w Warszawie, gdzie praktycznie jedyną dostępną pojemnością (poza kilkoma godzinami promocji w sobotę) było 0,3l. A biorąc pod uwagę target, powinno być odwrotnie.

3. Ludzie

Skoro już mowa o targecie, to tu już różnice są dość spore, bo choć rdzeniem obu festiwali są zapaleni miłośnicy piwa, to jednak zdecydowanie bardziej otwartym, bo przecież darmowym, był festiwal we Wrocławiu.

Siakaś zadyma. Kibice wdarli się na murawę. #wfp #warszawskifestiwalpiwa #warszawa #legia

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Bartosz Nowak (@malepiwko)

 

Warszawski festiwal był nastawiony głównie na beer geeków, ludzi, którzy wiedzą gdzie i po co idą, i za co płacą 10 złotych na wejściu. Dzięki temu był on znacznie bardziej kameralny, branżowy. Ciężko było przejść z jednego stoiska do drugiego nie spotkawszy znajomej twarzy lub czytelnika chcącego zrobić fotkę, zamienić parę słów, czy po prostu przybić piątkę i podziękować za dobrą robotę (co było oczywiście bardzo miłe). Oczywiście było też trochę osób spoza „sekty kraftu”, ale na pewno były one w mniejszości.

We Wrocławiu z kolei odnosiłem wrażenie, że większość ludzi po prostu wybrała się w wolny dzień na dobre, ciekawe piwo. Znacznie częściej, niż znajome twarze, można było zaobserwować osoby pijące półlitrowe dawki z kufla, czy nawet prosto z butelki. Nie, żeby było w tym coś złego, ale trzeba przyznać, że to widok, którego w Warszawie trudno było doświadczyć. Generalnie impreza sprawiała wrażenie rodzinnego festynu połączonego z piwnym festiwalem, dzięki czemu dosłownie każdy był w stanie znaleźć na niej coś dla siebie.

4. Jedzenie

To był chyba jeden z większych mankamentów festiwalu w Warszawie. I nie mam na myśli jakości jedzenia, co do której nie można mieć żadnych zarzutów, ale spore kolejki i długi czas oczekiwania na realizację zamówień. Po prostu punktów gastronomicznych przed stadionem było nieco za mało. Na szczęście w pogotowiu była Chmielarnia, gdzie można było zjeść szybko, bez potrzeby długiego oczekiwania.

Inaczej było we Wrocławiu, gdzie momentami zastanawiałem się, czy aby na pewno festiwal piwa, a nie jedzenia. Jeżeli stoisk z żarciem nie było więcej niż tych z piwem, to na pewno była to zbliżona ilość. Dzięki temu kolejki były znacznie mniejsze, a czas oczekiwania krótszy.

5. Kolejki

Generalnie oba festiwale znakomicie poradziły sobie z tym problemem. Wrocław wnioski sprzed roku wyciągnął w 100%, dzięki czemu poza bankomatem (kto przychodzi na festiwal bez gotówki??) i stoiskiem Browaru Stu Mostów, gdzie serwowano piwo festiwalowe, nie trzeba było czekać chyba nigdzie. Historie sprzed roku o półgodzinnym wyczekiwaniu na każde piwo można już uznać za pradawne legendy, o czym niech świadczy choćby fakt, że z mojej blogersko-vipowskiej przepustki do zakupów poza kolejką skorzystałem tylko jeden raz, a to i tak wyłącznie dlatego, że spieszyłem się na panel dyskusyjny, w którym miałem brać udział. W pozostałych przypadkach nie musiałem czekać na piwo dłużej niż kilka minut.

W Warszawie również nie było problemu kolejek, poza wspomnianym wcześniej jedzeniem, no i sytuacją, w której pojemność imprezy osiągnęła maksimum i ze względów bezpieczeństwa trzeba było zatrzymać wpuszczanie nowych osób. Trudno jednak mieć o to pretensje do organizatorów. Świadczy to wyłącznie o wielkim sukcesie imprezy, która z pewnością z edycji na edycję będzie coraz większa.

Zbliżając się powoli do końca tego podsumowania, muszę stwierdzić, że oba festiwale są fantastycznie zorganizowanymi imprezami na światowym poziomie, i możemy być z nich naprawdę dumni. Mimo wielu podobieństw, mają one nieco inny charakter i profil, dlatego w wielu aspektach trudno je ze sobą porównywać. A już na pewno niemożliwe jest dokonanie wyboru lepszego. Oba są doskonałe, a przy tym nieco inne, dzięki czemu nawet uczestniczenie w nich tydzień po tygodniu nie nuży i oferuje inne, nowe, ciekawe doznania. Już z niecierpliwością czekam na kolejne edycje.

O najciekawszych piwach obu festiwali pewnie napiszę niedługo w osobnym wpisie.

Bartosz Nowak View more

Jeśli spodobał Ci się mój tekst, podziel się nim ze znajomymi, poprzez jeden z kanałów powyżej.
Będzie to dla mnie świetna nagroda i motywacja do dalszej pracy.
Aby być na bieżąco z kolejnymi wpisami, daj mi suba! :)
Znajdziesz mnie m.in. na facebooku i twitterze:

2 comments

  1. Moim zdaniem Wrocław trochę stracił na terminie. W tym roku jednorazowo był przeniesiony na majówkę i to tydzień po Warszawie. Dużo ludzi przez to odpadło.

  2. Wrocławski Festiwal odbył się w optymalnym terminie , w sam raz żeby wpaść ze stolicy na 1 dzień i wrócić tego samego dnia Pendolino.
    A potem można było już się raczyć piwem przy kiełbaskach lub pojechać gdzie indziej. Nie każdy może specjalnie jechać na festiwal na cały weekend.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *