To nie jest kolejna relacja z Piwnego Blog Day 2.0!

Piwny Blog Day 2.0 za nami. I choć ogólnie imprezę można śmiało zaliczyć do udanych, świetnie zorganizowanych i merytorycznie wartościowych, to jednak pozostał pewien niedosyt, a raczej kac spowodowany tym, że pomimo, iż przez ten rok pojawiło się na horyzoncie pierdyliard różnych nowych blogów o piwie, to jednak żaden z nich, a na pewno ogromna większość, niczym się nie wyróżnia, a co gorsza i co już jest totalnym szokiem, wygląda na to, że większości z tej większości nawet na tym nie zależy!

Ale po kolei.

Trzeba przyznać, że agenda tegorocznego spotkania wyglądała imponująco. Ciekawe tematy, znani, doświadczeni i cenieni prelegenci, słowem kupa przydatnej wiedzy. Naprawdę duże ukłony dla Marleny Żukowskiej, za świetną organizację. Nie chcę się tu jednak zgłębiać w opisywanie kto, co, kiedy i o czym, co jedliśmy i co piliśmy. Przeczytacie o tym na innych blogach. Ja chciałbym przedstawić parę krytycznych uwag, jakie wyniosłem z moim zdaniem dwóch najważniejszych części całego spotkania – wykładu Pawła Tkaczyka i dyskusji „kondycja i perspektywy rozwoju piwnej blogosfery”.

PIWNY_BLOG_DAY_2_0_AGENDA

Dla mnie zdecydowanie najjaśniejszym i najciekawszym punktem programu był wykład Pawła Tkaczyka – blogera, specjalisty od marketingu i social media, guru marketingowej blogosfery. Przyznam, że z jego wystąpieniem wiązałem największe nadzieje i się nie zawiodłem. Temat wykładu można by w skrócie streścić słowami „od zera do blogera”, przy czym Paweł dobitnie dał nam wszystkim do zrozumienia, że póki co zdecydowanie bliżej nam do tego pierwszego. I niestety miał 100% racji.

Cóż, prawda jest bolesna. Polska piwna blogosfera jako taka, jest nudna i bezpłciowa. 90% blogów to trzaskanie recenzji kolejnych piw, „wzbogaconych” od wielkiego dzwonu relacją z jakiegoś wydarzenia. Co gorsza, nie u wszystkich widać chęci rozwoju i zmian. Stoimy w miejscu, o czym najdobitniej świadczy dyskusja po wykładzie Pawła oraz w trakcie panelu prowadzonego przez Bartka Napieraja, która nieustannie krążyła wokół pytania: „Czy jest sens prowadzić bloga z recenzjami piw?”. Przecież, jeśli dobrze pamiętam, dokładnie ten sam temat wałkowaliśmy przed rokiem! Najwyraźniej przez cały rok nic się nie zmieniło, poza pojawieniem się kilkudziesięciu kolejnych takich samych blogów, o tym samym i z tym samym – z recenzjami piw. Opinia Pawła o naszej blogosferze jest dla mnie o tyle ważna, że wreszcie ktoś przejrzał i ocenił nasze blogi nie pod kątem merytorycznym, a z perspektywy osoby z zewnątrz, w ogóle niezainteresowanej tematem piwa, bo piwa niepijącej. Jego wnioski były druzgocące, aczkolwiek mniej więcej takie, jakich się spodziewałem, gdyż od dawna mam na ten temat podobne zdanie. Porównanie nas do szafiarek, czytających i komentujących siebie nawzajem, linkując i zapraszając do swoich blogasków było może nieco przejaskrawione, ale na pewno nie mijało się z prawdą.

Sobotnia dyskusja pokazała również, że nie każdy odczuwa potrzebę wyróżnienia się, wybicia się, dotarcia do szerszego grona ludzi. Paweł Tkaczyk ewidentnie próbował wsadzić kij w mrowisko, sprowokować nas do burzliwej wymiany zdań, zmobilizować do działania, zmusić do refleksji. Mam jednak wątpliwości, czy mu się to udało. W wielu przypadkach (w tym w moim) na pewno tak, ale gdy po wykładzie zatytułowanym „jak nie kisić się we własnym sosie” słyszy się opinie, że tak właściwie, to bloga się pisze tylko, albo głównie dla siebie, że nie ma potrzeby zwiększania rzeszy czytelników, że dobrze jest tak jak jest, że lepiej pisać dla małej grupki, ale wiernych czytelników (czyt. ludzi ze środowiska: blogerów, piwowarów, kolekcjonerów, pasjonatów, czyli właśnie tytułowego własnego sosu), niż dla przypadkowych tyskopijców, którzy przecież i tak nazwą cię pajacem ciamkającym nad piwem, to robi się smutno. I tak faktycznie jest. Większość z nas pisze blogi dla swoich znajomych i rodziny, którzy, nie czarujmy się, czytają nas w dużej mierze dlatego, że nas znają, a nie dlatego, że piszemy ciekawe rzeczy. I niestety, najwyraźniej jest nam z tym dobrze, bo w wielu przypadkach nawet nie próbujemy podskoczyć wyżej.

Oczywiście, każdy prowadzi bloga takiego jakiego chce, tak jak chce, i dla kogo chce. Nikt nikomu nie powinien się do tego wpieprzać, ale odporność na wyraźne sugestie konieczności wprowadzenia zmian, czy choćby brak wyraźnej refleksji nad tym, co się właśnie usłyszało, po prostu martwi. Tym bardziej, że wykład Pawła porządnie dawał do myślenia i był cholernie motywujący.

Pamiętam, że gdy rok temu spotkaliśmy się po raz pierwszy, w zdecydowanej większości nie znaliśmy się nawzajem, dlatego dominowała sielankowa atmosfera zawierania nowych znajomości, klepania się po pleckach i wymieniania wzajemnych uprzejmości. Pamiętam również, jak pod koniec śmialiśmy się, że za rok już tak kolorowo nie będzie, że będzie pot, krew i łzy. Szczerze mówiąc właśnie na to liczyłem. Oczywiście nie chodzi mi teraz o jakieś wojenki i osobiste przepychanki między poszczególnymi blogerami, ale raczej o wymianę wyrazistych poglądów, ostrą debatę i dogłębną analizę obecnej sytuacji. Tego, mimo usilnych prób Pawła i Bartka, zabrakło. Znów było miło i sympatycznie, co oczywiście też jest jakimś pozytywem, bo spędziliśmy przyjemne dwa dni w atmosferze przyjaźni i zabawy, ale świadczy również o ogólnym braku jakiegoś większego zaangażowania, ambicji i braku chęci podejmowania trudnych tematów oraz krytycznego spojrzenia na własną pracę. Trochę zabrakło mi w tej dyskusji po prostu charakteru i zderzenia kilkunastu przerośniętych blogerskich ego. Jakoś nie wyobrażam sobie, aby podczas panelu dyskusyjnego blogerów wiodących dziedzin, większość sali milczała.

Co do pozostałych punktów agendy, zajęcia sensoryczne z Michałem Kopikiem, Maciejem Chołdrychem i Rafałem Kowalczykiem, były oczywiście wartościowe, profesjonalne i ciekawe, aczkolwiek mam pewne wątpliwości, czy odpowiednie na tego typu imprezę. Moim zdaniem, w przyszłości warto zastanowić się nad zwiększeniem liczby zajęć związanych stricte z blogowaniem, a zmniejszyć ilość tych dotyczących samego piwa, na którym jednak każdy z nas się już mniej lub bardziej zna. Poza tym, szkolenie blogerów z sensoryki trochę mi się kłóci z tymi usilnymi próbami przekonania ich do tworzenia czegoś więcej, niż tylko suche recenzje piw. 😉

Powoli kończąc napiszę, że po raz kolejny dzięki Marlenie i marce Pilsner Urquell spędziłem świetny weekend w doborowym towarzystwie, wspaniale się bawiłem i sporo dowiedziałem. Impreza jak najbardziej na plus, choć brakło mi tego przysłowiowego pazura, tej kropki nad i. Ale to już nie jest wina  ani organizatorów, ani prowadzących.

Dzięki wszystkim za fajne spotkanie i do zobaczenia za rok! Mam nadzieję, że w nieco lepszej formie. 🙂

*Powyższe uwagi dotyczą blogosfery piwnej w rozumieniu ogólnym. Pisząc ten tekst nie miałem na myśli żadnego konkretnego bloga, czy blogera biorącego udział w dyskusji i zajęciach. Jeśli jednak ktoś poczuł się tą krytyką dotknięty osobiście, to znaczy, że m.in. właśnie jego ona dotyczyła. 🙂 

Bartosz Nowak View more

Jeśli spodobał Ci się mój tekst, podziel się nim ze znajomymi, poprzez jeden z kanałów powyżej.
Będzie to dla mnie świetna nagroda i motywacja do dalszej pracy.
Aby być na bieżąco z kolejnymi wpisami, daj mi suba! :)
Znajdziesz mnie m.in. na facebooku i twitterze:

12 comments

  1. Osobiście prowadzę bloga z nieco innej dziedziny(aczkolwiek piwne tematy też się pojawiają, bo dobre piwo uwielbiam). Jednak właśnie wciąż mnie zadziwia zwrot „prowadzę bloga dla siebie”. Jedyny sens jaki widzę w tym nieśmiertelnym zwrocie to taki, że to moje hobby i świetnie się patrzy jak się na przestrzeni lat rozwinęłam.To chyba jakiś wstyd jest żeby powiedzieć wprost, że piszę dla czytelników, lubię poszerzać ich grono, że cieszę się i motywuję tym że komuś podoba się to co robię- w końcu wkładam w to jakiś wysiłek. Gdybym chciała prowadzić bloga dla siebie to ograniczyłabym liczbę odbiorców do mnie samej za pomocą hasła lub zaczęła pisać przepisy w zeszycie. A tak to łechtam swoje ego w internetach:D.

  2. Znam się na pisaniu nieco, nieco znam się rownież na piwie, ale serio, przestało mi sie chcieć zwracać komukolwiek na cokolwiek uwagę w chwili gdy na radę by ostatniego akapitu nie zaczynał zawsze od „podsumowując”, pewien wiodący bloger odpisał „jak się nie podoba to nie czytaj”

  3. To ja może trochę z innego punktu widzenia.

    Co do części sensorycznej to się akurat nie zgodzę. Faktycznie dla kogoś kto siedzi w branży już dość długo i z niejednego szkła piwo wąchał było to mocno zbędne. Oczywiście można się zapisać na kursy sensoryczne samemu, natomiast nie każdy ma na to czas/kasę. Także zdecydowanie na plus (z oczywistych względów nie dla wszystkich).

    Z drugiej strony dla kogoś kto jest w dużej mierze świadomy (bo siedzi na co dzień zawodowo w „internetach”), że powinien coś zmienić żeby się odróżnić, a nie robi tego z braku czasu/chęci/pomysłu na własną drogę, część o blogach mogła być mniej interesująca (czytaj mnie). Nie twierdzę, że nie był to wartościowy wykład/dyskusja, ale będąc na początku pisania bloga, człowiek trochę walczy o motywację i pomysł na siebie 😉 Recenzje piw to niezła baza do ćwiczeń i trochę do „pisania pod siebie”, od której trzeba wyjść w swoją unikalną stronę, jeżeli człowiek będzie chciał robić coraz ciekawsze materiały.

    Ja bym podsumował w następujący sposób: dla każdego było coś interesującego i dającego do myślenia, także wydaje mi się, że event był mocno wyważony zarówno dla początkujących jak i starych „wypijaczy”.

    • Jeśli od roku wiadomo z jakim problemem boryka się blogosfera, to warto byłoby wprowadzić do programu tematy typu: skąd czerpać inspirację do pisania, kreatywne pisanie, jak się odróżnić od reszty itp. Nie mam nic do sensoryki (chociaż była ona już i na pierwszym BD i na warsztatach w Wawie), ale proporcje moim zdaniem zostały nieco zachwiane. Trzy warsztaty sensoryczne na jeden blogowy (Kopyra nie liczę, bo to jednak nieco inna brocha), to IMO przesada. Powinno być odwrotnie, bo przypominam, to zlot blogerów, a nie sędziów, sommelierów, czy sensoryków.

      • Z prywatnego punktu widzenia powiem tak – dla mnie w tym roku proporcje były idealne. Ale pewnie dlatego, że w zeszłym roku nie byłem 🙂 Jeżeli miałyby być identyczne za rok, to faktycznie wolałbym, większe nastawienie na „bloggerską” stronę, bo o ile wystarczy nam motywacji, to dobrze byłoby rozkminiać już perspektywy rozwoju, a nie stać w miejscu.

  4. ” Poza tym, szkolenie blogerów z sensoryki trochę mi się kłóci z tymi usilnymi próbami przekonania ich do tworzenia czegoś więcej, niż tylko suche recenzje piw.” a ja CI powiem ze bardzo potrzebne, bo potem człowiek czyta herezje typu „czuje fenole” na pytanie jakie, odpowiedź „banany”, to tylko przykład, ale takich gwiazdek przeczytałem w ostatnim roku sporo za dużo. To tak jakby prowadzić bloga o piłce nożnej i ciągle miesząc nazwiskami piłkarzy myląc w jakich drużynach występują.

    • Zgadzam się, ale powtórzę to, co napisałem w komentarzu powyżej. Nie mam nic do samej sensoryki, ale proporcje mogłyby być inne. Wg mnie jedna prelekcja, góra dwie w zupełności by wystarczały. Tym bardziej, że sensoryka pojawia się praktycznie na każdym spotkaniu blogerów.

      Inna rzecz, o której też mówił Paweł Tkaczyk, to to, że jeśli chcemy dotrzeć do szerszego grona ludzi, musimy zacząć opisywać piwa językiem ludzi. 🙂

  5. Bartku dziękuję za dobre słowo. Pamiętaj, że poziom merytoryczny uczestników jest mocno zróżnicowany. Coś co dla Ciebie jest oczywiste może być dla połowy osób zupełną nowością. Z tym też musimy się zderzyć. Tak czy inaczej uwagi są bardzo cenne więc polecam i proszę skierować je na mojego maila 🙂

    • Jasne, zdaję sobie z tego sprawę, w tym roku było wiele nowych twarzy i w przyszłym też zapewne będzie, ale mimo wszystko wydaje mi się, ze wiedzy sensorycznej w porównaniu do blogowej było nieco za wiele, ale to na pewno wynika z faktu, że brałem udział w poprzednim Blog Day’u i warsztatach w Warszawie. Z tego, co widzę „nowi” uczestnicy są zachwyceni przede wszystkim drugim dniem, czemu się wcale nie dziwię. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *