„Kiedyś Tyskie to było piwo! Nie to co teraz.” Przypomnij sobie ile razy do Twoich uszu docierały takie lub podobne przemyślenia na temat różnych marek piw, które rzekomo kiedyś były wspaniałe, a teraz się zepsuły?
Już?
To teraz zastanów się jak taki mit musi działać w przypadku marek, które kilka lat temu zniknęły z rynku całkowicie.
Magia wspomnień. Nie sposób przed nią uciec. Nie warto nawet próbować. Nie ma w tym przecież nic dziwnego, że pierwsze w życiu wypite w tajemnicy przed rodzicami piwo, to było coś niezapomnianego. Zupełnie nowe, bardzo intensywne doznania smakowe, niezależnie od tego, czy odebrane pozytywnie, czy negatywnie, w połączeniu z wyczekiwaną namiastką dorosłości, wryły się w pamięć na długie lata, a być może nawet na całe życie. Ja do dziś pamiętam smak mojego pierwszego piwa, a przecież było to najzwyklejsze na świecie Tyskie Gronie.
Tak, jak pamiętam smak pierwszego Tyskacza, tak samo pamiętam smak i aromat pierwszego AIPA, które niemal dosłownie wyrwało mnie z butów. Każde następne mogło być już tylko smaczne, imponujące, porywające, czy nawet obłędne. Ale już żadne nie było totalnie obezwładniające. Po prostu wiedziałem czego mogę się spodziewać, i piwo mogło sprostać moim oczekiwaniom, albo nie. Żadne AIPA już nigdy nie smakowało mi tak, jak to pierwsze.
Najbardziej dobitnym dla mnie przykładem tego, że często pijemy wspomnienia, było moje ostatnie zetknięcie z piwem Celtyckie z browaru Witnica. Z piwem tym wiążą się moje wspaniałe wspomnienia z Woodstocku przed paroma laty, kiedy po kilku dniach żłopania festiwalowego Lecha lub ciepłego taniego marketowego piwa z puszki, idąc do miasta natrafiliśmy na stoisko, gdzie polewano zimniutkie, beczkowe Celtyckie. To była istna ambrozja! Z miejsca wypiłem chyba wtedy ze trzy kubki. Kiedy to samo piwo piłem parę tygodni temu w zaciszu swojego mieszkania, miałem problem z dopiciem do końca jednej butelki. Czy przez ten czas to piwo aż tak straciło na jakości? Wątpię.
I tu płynnie mogę przejść do meritum niniejszego wywodu, związanego z zapowiedzią wskrzeszenia piwa 10,5 (zobacz: szybki test 10,5). Piwa, które szturmem zdobyło rynek w latach 90, a towarzyszyła temu wielka i nowatorska akcja marketingowa.
Niezorientowanych oraz tych, którzy chcą sobie przypomnieć odsyłam do poniższego filmu:
Przez wielu konsumentów, którzy pili piwo w latach 90, marka została zapamiętana jako coś fantastycznego, co ku ich wielkiej rozpaczy nagle zniknęło z rynku. Piwo stało się nieosiągalne, co spowodowało narodziny legendy, przekazywanej dalej młodszym piwoszom, którzy pamiętają markę z reklam, ale byli zbyt młodzi, by spróbować samego piwa.
Trudno mi dzisiaj oceniać, czy to piwo było jakieś szczególnie smaczne. Prawdopodobnie piłem je parę razy za szczenięcych czasów, ale wiadomo, że smak wtedy nie odgrywał głównej roli. Jeśli jednak miałbym strzelać, to bliższy byłbym stwierdzeniu, iż był to zwykły, wodnisty lager, niczym nie różniący się od dzisiejszych koncerniaków, a dobre wspomnienia wiążą się raczej z mistrzowsko wykreowanym wizerunkiem marki, niż smakiem samego piwa.
Jeśli mam rację, to wskrzeszenie tej legendy i umożliwienie ludziom weryfikacji swoich wspomnień, może okazać się działaniem dość ryzykownym. Owszem, na pierwszy rzut oka, z biznesowego punktu widzenia, sukces wydaje się być murowany, ale czy na pewno?
Po pierwsze, jeśli to piwo faktycznie, poza oprawą marketingową, nic szczególnego nie oferowało w latach 90, to dziś tym bardziej trudno będzie mu się przebić, nawet jeśli na początku zadziała efekt nostalgii, to jednak w dłuższej perspektywie trudno będzie ten hype utrzymać. Po drugie, jak wspomniałem we wstępniaku, tak to już jest, że wszystko, co było kiedyś, uznawane jest za lepsze. Jestem niemal pewien, że nawet jeśli reaktywowane 10,5 będzie piwem wybitnym (choć pewnie nie będzie), to większość ludzi, którzy pili je w latach 90 stwierdzi, że to już jednak nie to samo, co kiedyś. Owszem, każdy z nich kupi po butelce, aby przywołać wspomnienia i przypomnieć sobie „ten smak”, ale obawiam się, że może to być zakup jednorazowy.
Moje obawy nie są bezpodstawne. Cały czas mam w pamięci, opisywaną już przeze mnie na tym blogu, sytuację z piwem EB, które na prośby klientów sprowadzono z Niemiec do jednego ze sklepów piwnych w Polsce. Pierwsze dwie skrzynki rozeszły się w 15 minut, mimo, że piwo kosztowało 7,50zł za butelkę. Efekt nostalgii niewątpliwie zadziałał, gdyż nawet tak absurdalna cena nie zniechęciła klientów do zakupu odrobiny wspomnień. Co się jednak stało później? Następna dostawa EB zalegała już w magazynie, aż sprzedawcy musieli drastycznie obniżyć cenę, aby zdążyć sprzedać piwo przed terminem ważności, a i wtedy nie było łatwo. Rynek się szybko nasycił odgrzewanym kotletem.
W sumie fajnie, ze powracają stare marki. Każde nowe piwo na rynku, o ile nie jest klonem już istniejącego, powinno cieszyć. Już wkrótce w każdym niemal sklepie kupimy 10,5 i EB. Jak eksperyment się powiedzie, to może następne w kolejce będą Okocim Palone i Dog in the fog, kto wie? Ja jednak podchodzę do tego sceptycznie. Obawiam się, że te powroty nie przyniosą nic więcej poza rozczarowaniem i zabiciem fajnych wspomnień. Wszyscy gorączkowo rzucą się na pierwszą partię, po czym i tak stwierdzą, że kiedyś to było inne piwo…
Zgadzasz się ze mną? A może uważasz, że te piwa świetnie sobie poradzą na rynku? Śmiało komentuj!
Nie zgodzę się z autorem jakoby smak piwa tkwił w głowie. Nikt mi nie wmówi, że smak Tyskiego Gronia nie popsuł się (lub dla niektórych po prostu zmienił). Nie pamiętam dokładnie kiedy to miało miejsce ale coś koło 2005 roku +- 2 lata…
Nie twierdzę, że smak Tyskiego się nie zmienił. Twierdzę, że nawet jakby się nie zmienił, albo zmienił na lepsze, to i tak wielu by mówiło, że to już nie to co kiedyś. 🙂
Ładnie to ująłeś: „Przez wielu konsumentów, którzy pili piwo w latach 90, marka została zapamiętana jako coś fantastycznego”.
Marka rzeczywiście była fantastyczna, co innego zawartość puszki/butelki 😉
O to właśnie (również) chodzi. 🙂
ten dog in the fog to bylo jakies slodkawe? cynamonowe? i mniej alkoholu?
chyba nie bylo polskiej produkcji tylko z UK
i dobre bylo!
Polskiej, polskiej. Z Poznania. Piwo udawało brytyjskiego ale, ale było słodkie jak ulepek. Tak przynajmniej je pamiętam. 🙂
Z tego co pamiętam to miało posmaki agrestowe i bardzo mi smakowało, natomiast nikomu innemu z moich znajomych nie smakowało i mieli mnie trochę za dziwaka 😉
Zacznijmy teraz od tego do kogo należy marka i nazwa ,przecież i tak wszystkie robią praktycznie na jedno kopyto więc raczej nie licze na to żeby to był jakiś WOW raczej ECH
A ja też dobrze pamiętam swoje pierwsze piwo i jak bardzo mi nie smakowało:P
Wgl jak na nasze standardy zacząłem późno żłopać, bo pod koniec liceum. Na szczęście studiowałem w Cieszynie i miałem dostęp do dobrego piwa:P
pite niedawno EB nie zachwyciło niczym, wręcz przeciwnie.
Dog in the Fog najlepiej niech zostanie tam, gdzie jest teraz, tzn. na tzw. 'śmietniku historii’ – też jedynie akcje reklamową miał dobrą 😉 Za to Okocim Palone było wyśmienite – nie wiem jak bardzo mnie myli skleroza, ale to był chyba pierwszy 'niestandardowy’ koncerniak w tym kraju…
Ja pamiętam jak przez mgłę Specjala Bydgoskiego w bączkach. Niepasteryzowane. Ale miało sporą goryczkę. No i Kasztelan niepasteryzowany. Tyle ze to były piwa które trzeba było pic świeże -bo cuda się działy. Na pewno były duzo bardziej piwne w zapachu i smaku niż dzisiejsze koncerniaki. Czy lepsze-nie odpowiem-ale jak się otwierało takiego specjalka-to było to czuć. W smaku tez była wyraźna goryczka-ale może ja za młody byłem i dlatego ją czułem…
Akurat pierwsze piwo, które wypiłem w życiu to było 10,5. I wcale nie chciałbym żeby wróciło. Tak samo EB – piłem ostatnio gdzieś znalezione i było masakryczne.
O ile jeszcze powrót np. Frugo, które jest obiektywnie niezłym napojem (jeżeli ktoś pije napoje owocowe), było dobrym posunięciem, o tyle rynek piw zmienił się od lat 90tych na tyle, że odgrzewanie kotletów w stylu EB i 10,5 bazując na sentymencie jest chytrym, aczkolwiek z punktu widzenia dobra ogółu słabym pomysłem.
Niech browary zostawią nam kilka pozytywnych wspomnień, że jednak kiedyś piwo koncernowe było lepsze 😉 Patrząc jednak na rachunek ekonomiczny, pierwsze partie tych odgrzewanych kotletów rozejdą się pewnie na pniu, więc z punktu fabryk piwa dla mas czemu by tego nie zrobić.
Pingback: Szybki test: 10,5 (słownie: dziesięć i pół) | Małe Piwko Blog
Poruszyłeś kilka kwestii, postaram się jakoś odnieść do wszystkich. EB i 10,5 są mi nie znane, więc nie wiem, co sobą prezentowały. Dog in the fog był przeciętny, wręcz marny,
Przyznam szczerze, mi wydał się obrzydliwy.
Nie wróżyłbym mu wielkiego powrotu. Okocim Palone, kojarzy mi się bardzo sympatycznie, smak ciekawy, zaskakiwał oryginalnością. Hevelius, oto przykład znakomitego piwa, które straciliśmy. Szkoda, że nikt go dotąd nie wskrzesił. Oczywiście mam na myśli wariant gdański. Smak pełny, wyrazisty, dlaczego nikt nie próbuje wznowić produkcji?
Być może dlatego, że Browar Gdański jest zrównany z ziemią. Marka Hevelius należy do GŻ, więc jeśliby go wskrzesili, to pewnie byłby robiony w Elblągu, więc to i tak nie byłoby już to samo i na pewno nic ciekawego. Piłbyś tylko wspomnienia. 🙂
Żywiec ma dostęp do doskonałej górskiej wody, zatem potencjalnie mógłby wznowić produkcję Heveliusa, nie demolując jego smaku. Elbląg nie kojarzy mi się z żadnym wypijalnym piwem. Zniszczenie browaru w Gdańsku to temat na inną dyskusję. Granda po prostu, tyle najkrócej można o tej historii powiedzieć.
Ale czy Hewelius zrobiony w Żywcu będzie tym samym Heveliusem? I tak wiele osób powie, że to już nie to. Mam mieszane uczucia co do tego pomysłu, lepiej nie zabijać legendy.
Nic dodać nic ująć…Pssst…..na zdrowie!
Hevelius z Żywca byłby lepszy niż żaden, tak, jak jest to obecnie. Swoją drogą warto zablogować o wspaniałych piwach, które utraciliśmy, miejmy nadzieję, iż nie bezpowrotnie. Znam tylko Heveliusa, ale ty pewnie kojarzysz więcej takich zagubionych skarbów.
Moim zdaniem smak warki się pogorszył (kiedyś moje ulubione), więc teraz preferuję m.in. bosmana, leżajsk, lecha. Heveliusa nie znam niestety.
Trochę mieszacie tu epoki, EB i 10,5 był o pokolenie (piw) przed Okocimiem Palonym, i Dog In the Fog. To była pierwsza fala, lekkie bez goryczy, bez „smaku”. Z tamtych czasów najmilej wspominam EB Red i Heveliusa, ktoś je pamięta? Pamiętam też jak się Żywiec w jednym roku popsuł, wszyscy narzekali i pluli a ja ten smak potem znów odnalazłem, bo to weisena samak był, pamięta toś tamto lato?
…. teraz to już nie to samo 😉
A kto nam zabroni? 😀