Właśnie ruszył długi sezon piwnych imprez i festiwali. Jeszcze nie opadł kurz po Beer Geek Madness, niedawno odbył się Craft Beer Week w Krakowie, a lada moment czekają nas festiwale w Warszawie i Wrocławiu. Potem jeszcze kilka innych porządnych imprez. Wszystkie one, choć Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa najmniej, mają jedną wspólną cechę: adresowane są głównie do ludzi, mniej lub bardziej, ale jednak znających się już nieco na piwie.
Jednocześnie, mamy też sporą grupę imprez często wyszydzanych lub co najmniej lekceważonych przez ludzi z branży piw rzemieślniczych, a co za tym idzie także przez konsumentów tychże. Nazywamy je festynami dla Januszy, nabijamy się, że słabi rzemieślnicy niedługo zajmą na nich zaszczytne miejsce obok browarów EDI i Koreb, na które z kolei narzekamy, że psują wizerunek polskiego craftu. Tylko, że „prawdziwi” rzemieślnicy jak ognia unikają obecności na tego typu wydarzeniach. Bo może nie wypada, bo obciach, złe towarzystwo…
Nieważne. Nie chcę tu roztrząsać dlaczego tak jest, nie zamierzam też nikogo za to krytykować. Chciałbym jedynie zadać kilka pytań i dać do myślenia, czy nie warto byłoby spojrzeć na takie imprezy nieco bardziej życzliwym okiem i dostrzec w nich nie łatwy i szybki zarobek, ale przede wszystkim inwestycję. Inwestycję w przyszłość. Może warto otworzyć się nie tylko na znajomych i fanów już w piwie zakochanych, ale też na ludzi, którzy wciąż tkwią w koncernowym klinczu, a którzy być może chętnie spróbowaliby czegoś nowego, tylko nie wiedzą, że to istnieje, albo gdzie tego szukać.
Pewnie mało kto wie, ale w ubiegły weekend, równo z Beer Geek Madness odbyły się w Łodzi Targi Piw Regionalnych Piwowary. Impreza na pewno mniej szumna i mniej atrakcyjna pod względem piwnym i towarzyskim niż BGM, ale za to ze znacznie większym potencjałem, jeśli chodzi o napływ „świeżej krwi” – nowych klientów podanych niemal dosłownie na tacy. Mało tego, klientów ze sporym potencjałem lojalnościowym, a nie takich, co to spróbują piwa tylko raz, podczas premiery i jeszcze fukną, że niedobre.
Jestem wręcz zdumiony, że na tak dużą ilość nowych inicjatyw tzw. rzemieślniczej nowej fali, rękę po tych ludzi wyciągnęły tylko dwie: Jan Olbracht z Piotrkowa Trybunalskiego i Browar Bednary. Poza nimi i browarami Kormoran oraz Fortuna, na imprezie gościły browary, delikatnie mówiąc, nie cieszące się zbytnią estymą wśród miłośników craftu. Browary rodzinne i rzemieślnicze, poza wymienioną dwójką, reprezentowały EDI i Koreb, regionalne: Sulimar, Witnica, Perła, przedstawicielem browarów restauracyjnych była sieć Bierhalle, a browary kontraktowe reprezentował Czarny Kot. Nie jest to imponująca lista. Pytanie tylko: czyja to wina?
Jak wyczytałem w relacji Rafała Łopusińskiego z Browaru Bednary, przytoczonej w jednej z Facebookowych dyskusji: „90 procent odwiedzających znała tylko piwo ciemne i jasne. Coffee stout traktowany był jako piwo smakowe.” Ale jednocześnie, jak już ktoś się skusił, zaryzykował, wyszedł z własnej strefy komfortu, to był pozytywnie zaskoczony: „Ludzie wracali po CDA, pytali jak to jest, że to piwo tak pachnie i co to w ogóle jest. Zapisywali sobie informacje na kartkach, wołali znajomych żeby spróbowali. Większość to porządni ludzie nadal uwięzieni przez koncernowy Matrix. Trzy browary rzemieślnicze zrobiły by robotę, może w przyszłości, kto wie…”
I tu dochodzimy do sedna sprawy, mianowicie do roli browarów rzemieślniczych. Czy powinna się ona ograniczać tylko do robienia piwa dla beer geeków, ad hoc, byle tylko znów sypnąć jakąś nowością? A może jednak warto popracować nad poszerzaniem swojego rynku? Póki co, jeszcze wielkich problemów za zbytem nie ma, piwna rewolucja niesie się samoistnie, pocztą pantoflową od znajomego do znajomego, czy poprzez piwne blogi. Oczywiście, same browary i festiwale również ją szerzą, ale czy w wystarczającym stopniu? Przecież w końcu to one mają w tym największy interes.
Może warto więc wyjść do ludzi i, mówiąc brzydko, wychować ich sobie na swoich przyszłych klientów? Może warto wyściubić nos spoza swojej norki i dostrzec na przykład, co zaczynają robić koncerny. Za chwilę to one będą edukować ludzi swoją ofertą „piw rzemieślniczych” na tych wszystkich „wieśniackich” jarmarkach i festynach. Już zaczynają robić to w telewizji. A może nawet zrobią swoją imprezę. Jedną uznaną markę już nam zabrali. A rzemieślnicy? Obudzą się z ręką w TeKu i na zawsze pozostaną w swojej niszy.
Najlepszym piwem targów wybranym przez ludzi, zostało podobno EDI Wschowskie. Już widzę tę kolejną falę drwin i szydery, z której pewnie jak zwykle nic nie wyniknie, a sztandary piwnej rewolucji dalej będą nieśli ci, którzy nie powinni tego robić.
Screen pochodzi z filmu „Chłopaki nie płaczą”, reż. Olaf Lubaszenko
Cieszę się, że wciąż piszesz. Za chwilę piszący blogerzy będą tworzyć niszę;)
Poruszasz bardzo ciekawy problem, nad którym się zastanawiałem.
1) Czy np. Artezan czy Pracownia Piwa mają interes w bywaniu na Piwowarach? Przecież ich pojedyncze warki ledwie wystarczą dla gawiedzi na BGM. Im nie zależy na większej sprzedaży, bo i tak (jeszcze) nie są w stanie zrobić więcej piwa. Nie każdy może być wszak poszukiwanym tygodniami Złotym Gralem pokroju Alchemista, chociaż Artezanowi długo się udawało;)
2) Tych ludzi poznających właśnie inne piwo, o których piszesz, zagospodaruje właśnie Olbracht, Reden, Kormoran, BRJ – wielu ich piwom dużo nie można zarzucić, a (1) są w sklepach/stacjach benzynowych; (2) są tańsze (ciut, ale jednak czuć różnicę gdy kupuje się 5).
3) W całej idei BGM, poza oczywistym żalem i bólem dupy, że mnie nie było, nie pasuje mi, że kilkanaście piw zostało uwarzone jeno na tę imprezę, a poza nią wylądowało kilka beczek tylko. Ja osobiście mam w dupie elitarne piwa, bo IMO nie o to chodzi w tej bajce. Bardziej podobają mi się „browary”, które po prostu można kupić i piwa, do których czasem można wrócić, bo są kolejne warki. Każdemu wszak może się udać jedna wybitna warka, zrobić taką drugą jest jednak większą sztuką. Wolę festiwal, na którym browar przedstawia swoje portfolio na co dzień dostępnych piw. Dostępnych. Nie zrobionych jednorazowo, ale o pogoni za nowościami pisał nie tak dawno Kuba.
4) Cieszę się, że miałem okazję spróbować piw z BGM w Browariacie, ale tylko dlatego, że dzięki temu wiem, iż były słabe (no może czekolada z miętą była spoko). Na trzeźwo przynajmniej;) Najlepszym piwem wieczoru był Turbo Geezer, którego będzie na tyle, że będzie stał w sklepie. Sytuacja z piwami z BGM i tak się może już nie powtórzyć, bo na kolejnym BGM już wszystko pojedzie do Wrocławia, skoro piwo się tak szybko skończyło.
Ja myślę że dla browarów te imprezy dla Januszy są trochę męczące. Ludzie nie mają żadnego pojęcia o piwie i trzeba każdemu po kolei tłumaczyć że są piwa inne niż jasne pełne ciemne i pszeniczne. Większość browarów i tak ma zapotrzebowanie większe niż produkcję dlatego wolą pojechać na bgm i się dobrze bawić niż edukować tyskopijców.
I to jest właśnie to krótkowzroczne działanie, o którym pisałem.
Podobny temat mieliśmy ostatnio na Piwnym Lublinie jak ktoś narzekał, że w sklepie craftem stoją też lodówki KP czy GŻ. O to właśnie chodzi, żeby były takie miejsce gdzie przyjdą ci co znają już lepsze piwa i ci, którzy nie mieli z nimi kontaktu. Gdzie indziej mieliby je poznawać? Co do festiwali jest podobnie. Crafty powinny być wszędzie gdzie się da. Nawet w tamtym roku na Chmielakach w Krasnymstawie było sporo browarów rzemieślniczych także może nie jest i nie będzie z tym tak źle.
@ P. – tyle, że to jest biznes, który trzeba rozwijać. a nie po prostu „dobra zabawa”. Mnie osobiście wkurza takie podejście,ze jeśli ktoś czegoś nie wie o piwie to jest uznawany za tego gorszego. A skąd w tym kraju ma przepraszam przeciętny klient wiedzieć? Po drugie pytanie ile musi wiedzieć, żeby stać się „godnym”? Może ja jako klient wcale nie szukam możliwości doktoryzowania się w temacie, chcę po prostu napić się dobrego piwa i nie wiem gdzie, nie mam gdzie? OK, teraz już troszkę może wiem, nawet na tyle, że zabrałem się za samodzielne warzenie, ale moją motywacją była chęć napicia się dobrego piwa, a nie zostania ekspertem w tej dziedzinie. Wykazałem się tylko odrobinę większym zaangażowaniem od ładnych paru moich znajomych, którzy w ogóle przestali pić piwo stwierdzając, że to co można kupić w dużych sklepach jest coraz gorsze. Ponieważ w jakichś Tesco czy Auchanach pojawiają się pomału troszkę lepsze rzeczy, czasem wręcz produkty rzemieślnicze niektórym z moich kumpli wystarczy że powiem ze pojawiło się tu i tam takie piwo i oni spróbują, w ten sposób przechodząc piętro wyżej w świadomości konsumenckiej, ale dlaczego muszę to robić ja,a nie zadbają o to ci, którzy mają w tym rzeczywisty interes? Co jest ważniejsze dla takich małych browarów, rozwijać się czy być poklepywanym po plecach przez tak zwane „wyrobione” środowisko? Tak jak napisał autor felietonu – dopóki owo „wyrobione” środowisko wchłania całą produkcję jest OK, ale płacz i zgrzytanie zębów zacznie się w momencie kiedy któryś z tych browarów padnie z wielkim hukiem. A stać się może tak o tyle, że coraz więcej owych „wtajemniczonych” zaczyna warzyć samemu, co z jednej strony ten rynek zmniejsza a z drugiej strony stwarza potencjał do powstawania kolejnych browarów rzemieślniczych. Jeśli więc nie zdobedą nowych rynków to zaczną się wykańczać same nawzajem. Może nie za rok i nie za dwa, ale jeśli taka dynamika zostanie utrzymana przez 5 lat to co? Ilością reklam w TV nie wygra się z koncernami, dlatego sorry, ale jak crafty chcą coś zwojować to edukacja „januszy”, nawet jeśli większość z nich jest niereformowalna to jest jedyna rozsądna droga. Póki mają na to środki, póki, nie muszą wybierać między niezbędnymi inwestycjami a promocją.
„sztandary piwnej rewolucji dalej będą nieśli ci, którzy nie powinni tego robić”
????
hmmm? jak to?
No jak to jak to? A kto reprezentuje browary rzemieślnicze na wszelkiego rodzaju jarmarkach żywności regionalnej itp.? Kto mówi o piwnej rewolucji w telewizji?
#Kopyr! 😀
i że niby Kopyr nie powinien? ehhh nie ogarniam o co wam ludzie chodzi…
Mnie też dziwi takie podejście browarów rzemieślniczych. Owszem rozumiem warzenie piwa tylko na imprezy typu BGM … jest to okazja by błysnąć i przy okazji dać jakiś tam bonus ludziom, którzy się na tą imprezę wybrali. Owszem rozumiem, że niektóre browary mają małe moce przerobowe. Ale do cholery kto im każe wypuszczać po dwie trzy premiery co miesiąc, których nigdzie właściwie potem nie można dostać. Nie lepiej zrobić zamiast tych trzech warek jedną, którą może kupić każdy? Szlag mnie trafia kiedy wchodzę do sklepu i słyszę, tego piwa już nie ma bo mieliśmy tylko skrzynkę, a tego drugiego 5 butelek …. no cholera może człowieka trafić. I na dodatek potem się okazuje, że to był jednorazowy wypust. A w sieciach handlowych już pojawiają się lepsze lub gorsze zamienniki piw kraftowych. I uwierzcie mi, że czasem nawet Janusze pijący na codzień Tesco Value, z ciekawości sięgają po te zamienniki.
Jeśli Pinta jest w stanie wejść do sprzedaży detalicznej w marketach w mniejszych miastach (np. E.Leclerc), to może też bywać na „tyskich” imprezach. Kwestia chęci moim zdaniem.
Cześć, jestem stałym czytelnikiem, jeno piszę z nowego konta 🙂 Cały drugi akapit jest troche niejasno złozony, trochę się gubię w nim. No i też nie podajesz nazw tych wyklętych imprez. Nawet nazw browarów nie ma. A mnie się wydaje, że jeżli firma chce się lansować na ELITARNĄ, „my jestesmy tylko na imprezach ogranizowanych w górach, albo dla bogaczy, albo tylko można nas kupić w rodzinnym mieście od 15 do 18, jedna butelka na dwie osoby” no to nie poradzisz z nimi. Takiego podejścia niezbyt akceptuję i nie wchodzę w te gierki. TO coś typu kup naszą gitarę, tylko 100 modeli podpisanych przez xxx, kiedy ta sama gitara bez podpisu w innym kolorze będzie TYM SAMYM instrumentem. Jeżeli firma nie chce sprzedawać na jakimś konkretnych festiwalu…. no to chyba jej strata? Owszem potencjalnych klientów, którzy chodząc sobie po kiermaszu trafili by na coś ciekawego – to oni też tracą. Tak jak np w Krakowie zrobili kiermasz na rynku no i tam spotkałem takich gości co robią ZIEMNIAK Z SEREM GRILOWANYM i tylko to sprzedawali 🙂 To nigdy bym na nich nie trafił serfując po sieci, a tam – bam – i oni mają nowgo klienta, ja nowy punkt na mapie gastronomicznej.
Podejście Olbrachtu jest rzeczywiście „do ludzi” świadczą o tym te ich etykiety z obrazkami mleczki. U mnie na strychu czeka na mnie ich weizenbock z królem i berłem – dosyć oblesna etykieta, więc może jest to nawet podejście „zbyt do ludzi/mas”.
Podrawiam
Nie było moim celem nikogo piętnować, ani nikogo do niczego namawiać, a tylko zwrócić uwagę na problem i wywołać dyskusję. I tak każdy zrobi jak będzie chciał.
Nowych browarów przybywa, stare się przenoszą „na swoje”, zwiększa się produkcja, marketing staje się coraz bardziej profesjonalny… Wszystko to tylko pokazuje, że nic na siłę, „przyjdzie czas, będzie rada” (jak mówi staropolskie przysłowie) 🙂
To jest cała prawda. Calutka. Ludzie nie mają szansy poznać czegoś nowego. Mamy sklepik z piwem w Ostrowie Wielkopolskim. Klienci którzy kupują craft to głównie „fukający” studenci (niestety w Ostrowie są w okresie wakacyjnym i weekendowym, na co dzień raczą się piwem w Poznaniu czy Wrocławiu). Mamy na swoim koncie jednak sporą grupę osób których „nauczyliśmy” pić piwo rzemieślnicze poniekąd ich od siebie uzależniając. Sami to lubimy, próbujemy, opisujemy. Słowem staramy się dotrzeć do jak największej liczby osób. Szkoda tylko, że ludzie są dalej bardzo zamknięci na nowe (przynajmniej tu) i nie chcą wydawać siedmiu czy ośmiu złotych na coś niesprawdzonego.
Dopiero mój Poprzednik poruszył kwestię znaczącą! Koszt piw kraftowych! Dla mnie to nie problem wydać 7-9 zł a czasem nawet 11 – wiem, że koszty produkcji itd.itp. – zwyczajnie zgadzam się na to kupując produkty rzemieślników. Ale większość ludzi z rodziny, czy też znajomych, którzy niekoniecznie wiedzących co to jest IBU, BLG, RIS, IPA (raczej odczytują to jak język nerdów, gamerów itd.) uważają, że piwo powinno kosztować max 3 zeta. Nie widzę problemu w edukowaniu ludzi wokół i robię to z przyjemnością, bez udawanej elitarności kraftopijcy. Pytanie tylko, czy nie za mało w tym obszarze właśnie edukowania ludzi – że są style, jak powstaje piwo, ile to kosztuje itp. Przydałyby się zatem „konwenty edukacyjne” prowadzone przez nową fale piwowarstwa, z udziałem piwowarów domowych, cierpliwych, którzy wytłumaczą i przede wszystkim z jakąś ogólną degustacją porównawczą: kraft vs. koncern. Problem tych, którzy piją koncerniaki nie jest im uświadomiony ponieważ nie mają skali porównawczej a produkty koncernów w moim odczuciu są coraz gorsze. Nie chodzi o to kto się ukisi, tylko – jak mi się wydaję – o to, aby sprawić, by więcej było świadomych konsumentów. Należy dać ludziom szansę wyboru i albo wybiorą picie dobrych piw rzemieślniczych, albo zaczną warzyć swoje, albo nic nie zrobią i dalej będą pić koncernowe lagery. Chyba tyle ode mnie. Wybaczcie chaotyczny styl 😉
Pingback: Nie jestem już piwnym Świadkiem Jehowy | Jerry Brewery
Jak komuś bariera 3 PLN jest nie do przeskoczenia to nawet Wąsosz 9 nie dal niego bo po 3,60 – Lepiej zostać abstynentem .
Z racji swojej działalności w „szeroko pojętym rzemiośle” 🙂 bywam częstym gościem jarmarków, festynów i innych festiwali. Poruszony przez Ciebie problem zauważyłem już dość dawno (jak się cały dzień stoi na stoisku to by się człowiek czegoś napił, a tu tylko Koreb). Niestety piwne festiwale są do przekonywania przekonanych. Oczywistością jest, że myśląc perspektywicznie, browary powinny walczyć o pozyskanie nowych klientów. Chcę jednak zwrócić uwagę na jeden poważny problem. Duże i poważne imprezy dot. zdrowej/naturalnej żywności są często sponsorowane przez browary. Festiwal Smaku w Grucznie obstawia np od lat Amber. Mali nie mają szans.