Polski „kraft” – Nie dla Januszy!

Za nami prawdopodobnie najczarniejszy weekend polskiego craftu. Weekend prawdy, weekend żalu i porzuconych nadziei. W niedzielę zakończył się Festiwal Prawdziwego Piwa w Łebie, który pokazał, że piwna rewolucja na tle całego kraju nie jest żadną wielką samonapędzajacą się machiną przetaczającą się przez Polskę, a jedynie małym motorkiem konstruowanym gdzieś w zamkniętym garażu przez grupkę pasjonatów.

Z racji, że osobiście na festiwalu nie byłem (zatrzymały mnie obowiązki sędziowskie na Warmińskim KPD), nie zamierzam skupiać się na samej imprezie, która z perspektywy konsumentów była podobno całkiem udana, lecz przedstawię kilka spostrzeżeń, które przez jej pryzmat udało mi się zaobserwować.

Polski craft wciąż we własnym sosie

Niestety, spełniła się moja przepowiednia z tekstu Czy polski craft kisi się we własnym sosie?. Od pewnego czasu odnoszę wrażenie, że żyjemy we własnym hermetycznym świecie, w którym picie piw rzemieślniczych to coś powszechnego, a piwowarzy niczym gwiazdy rocka ciągną za sobą stada grouppies, gdziekolwiek się pokażą.

Jednak prawda jest taka, że środowisko beer geeków nie jest wcale aż tak wielkie i prężne, jakby się mogło wydawać, i o ile jest ono w stanie zrobić dobrą frekwencję w dużych miastach, to w, bądź co bądź, prowincjonalnej Łebie już niekoniecznie. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i zrozumieć, że cała polska piwna rewolucja to wciąż jest margines, prawdopodobnie nieprzekraczający nawet 1% polskiego społeczeństwa. Rynek festiwali jest już mocno nasycony i nowe projekty nie mają szans bez szerszego wyjścia do ludzi, którzy niekoniecznie wiedzą co to jest diacetyl, czy inny lejsing.

Nowych browarów przybywa. Te, które osiągnęły już jakiś sukces zwiększają swoje moce produkcyjne. Coraz częściej pojawiają się opinie, że zaczyna się tworzyć konkurencja, bo robi się coraz ciaśniej. Rynek zbytu nie rozwija się tak dynamicznie jak oferta piw rzemieślniczych, a środowisko wciąż jest zamknięte na ludzi z zewnątrz. Paru komentatorów żaliło się, że byli wręcz ignorowani przez przedstawicieli browarów, którzy woleli pogadać ze znajomymi. Nie wiem co to za browary i ile takich browarów było, ale nie była to odosobniona opinia, więc coś musi być na rzeczy.

Rzeczpospolita festiwalowa

Inną kwestią jest fakt, że same festiwale stały się takim nieco już zgranym obwoźnym jarmarkiem, który co parę tygodni odwiedza różne części Polski. Czasy, w których miłośnicy piwa z wywalonym jęzorem gnali na festiwal na drugi koniec kraju już chyba mijają. Teraz ludzie wolą zaczekać, aż to impreza przyjedzie do nich. Tym bardziej, że każdy festiwal wygląda niemal tak samo, a premierowe piwa już nie wywołują takich emocji jak dawniej.

Jaśniepan Beergeek i pachoł Janusz

Słowo, które najczęściej przewijało się w relacjach i komentarzach z imprezy – Janusz. Nic, tylko Janusz to, Janusz tamto. I tak w kółko. Jedni się za Janusza przebierali, inni wysyłali go do Biedronki autobusem za złotówkę, a jeszcze inni cieszyli się, że Janusze nie dowiedzieli się o imprezie i nie uprzykrzali życia ludziom naprawdę kochającym piwo (sic!).

I tak obok Festiwalu Prawdziwego Piwa w Łebie, mieliśmy zaserwowany przez niektórych jego uczestników Prawdziwy Festiwal Bufonady w Internecie.

Aha, oczywiście odpowiedzialnością za niską frekwencję również obarczony został Janusz, który przecież wolał leżeć plackiem za swoim parawanem, a wieczorem zryć czerep czteropakiem taniego piwa. Gdzież mu tam w głowie łazić po jakichś festynach i ciamkać wynalazki po 10 złotych. Jasne, nikogo siłą się nie zaciągnie.

Tyle, że z tego co wyczytałem w kilku relacjach, ten bogu ducha winny Janusz nie miał nawet szansy dowiedzieć się o istnieniu festiwalu, ani wpaść na niego przypadkiem. Festiwal nie odbywał się w ścisłym centrum miasta, plakatów na mieście było niewiele, nawet samo wejście festiwalu nie było należycie oznaczone. Do tego płatny wstęp i wysokie ceny piw. Jak zauważył jeden z blogerów, w sklepie kilkaset metrów od imprezy można było kupić piwa craftowe w znacznie niższych cenach, niż te same piwa na festiwalu. (Badum tss!)

I żeby była jasność, zanim wpadnie mi tu jakiś wyluzowany luzak z tekstem o wyjmowaniu kija z tyłka, nie mam nic do określania kogoś Januszem. Do tej pory nawet mi się to podobało, uznawałem to za zabawne i sympatyczne. Sam czuję się Januszem w wielu dziedzinach. Ale każdy, nawet bardzo fajny żart powtarzany zbyt wiele razy, szybko się dewaluuje. Powtarzany dalej zaczyna drażnić. A w tym wypadku jeszcze dodatkowo nabrał pogardliwego, wręcz agresywnego wydźwięku. Niestety, czytając niektóre opinie i komentarze wielce oświeconych beergeeków, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Januszy polskiego „kraftu” jest więcej niż Januszy na plaży w Łebie.

Notabene, wbrew lansowanej opinii, według mnie przysłowiowy piwny Janusz to nie ten, który ładuje czteropaki Tatry za Biedronką, żeby szybko zryć beret, tylko ten, który pija Perełkę i Ciechanka, bo to dobre regionalne bez chemii. Jest to więc osoba, która coś tam o piwie słyszała, trochę piwem się interesuje i nie jest jej obojętne co pije, ba, jest nawet w stanie zapłacić więcej, za coś, co jej zdaniem jest lepsze. Czy to nie brzmi czasem jak definicja idealnego potencjalnego klienta browaru rzemieślniczego?

Byleby wyjść na swoje

Tu znów się kłania zarobkowe podejście browarów do tego typu imprez i nieśmiertelna kwestia cen piwa. Ok, nikt nie mówi, że piwa powinny być rozdawane za darmo, wszyscy dobrze wiemy, że piwo rzemieślnicze musi swoje kosztować. Ale narzucanie cen rodem z multitapów to gruba przesada. Jeśli piwo sprzedawane bezpośrednio przez browar jest droższe, niż to samo piwo na półce w sklepie obok, które przeszło przez ręce co najmniej dwóch pośredników, to coś tu ewidentnie nie gra. Wiadomo, że beergeek i tak kupi, ale ile warte jest opieranie działalności na beergeekach widać było po frekwencji w Łebie. Festiwale powinny być reklamą piwa, długofalową inwestycją w nowych klientów, a w większości przypadków są przeliczane bezpośrednio na zasadzie „Czy mi się wpisowe zwróci?”. I co, zwróciło się?

Bardzo żałuję, że festiwal w Łebie okazał się, mówiąc wprost, klapą. Wydawało się, że zorganizowanie piwnego festiwalu w samym środku sezonu, w jednym z najbardziej obleganych kurortów w Polsce to przepis na murowany sukces, niestety fajna koncepcja organizatorów spaliła na panewce. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że będzie okazja do poprawy w przyszłym roku, i że pogłoski o upadku tego festiwalu są przedwczesne.

Mam też nadzieję, że ta porażka pozwoli niektórym przejrzeć na oczy i dostrzec w tych nieszczęsnych Januszach coś więcej, niż tylko powód do niewybrednych drwin.

 

Bartosz Nowak View more

Jeśli spodobał Ci się mój tekst, podziel się nim ze znajomymi, poprzez jeden z kanałów powyżej.
Będzie to dla mnie świetna nagroda i motywacja do dalszej pracy.
Aby być na bieżąco z kolejnymi wpisami, daj mi suba! :)
Znajdziesz mnie m.in. na facebooku i twitterze:

42 comments

  1. Dokładnie – „piwny Janusz” to nie ten od Tatry tylko od Ciechana i Książęcego. Idealny materiał na beergeeka, tylko takiego „Janusza” trzeba czymś zachęcić. Jeśli organizatorzy myśleli, że „Janusz” przyjdzie sam na festiwal praktycznie bez reklamy (nie byłem, ale ta opinia o praktycznie zerowej reklamie pojawia się u wielu osób), żeby się napić piwa za 10 zł to się grubo przeliczyli. Ludzie są przyzwyczajeni, że za zwykłe piwo trzeba dać koło 2,50 zł, a za lepsze 4 zł. Piwo nie jest dla nich bóstwem, do którego trzeba się modlić i żyć nim 24 h/dobę tylko po prostu napojem chłodzącym lub / i alkoholowym i tyle.

    Ogólnie moim zdaniem piwne festiwale mają rację bytu tam gdzie już funkcjonują, czyli tylko w dużych miastach (Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań, Trójmiasto), a kierunkiem rozwojowym powinny być te nieco mniejsze (Rzeszów, Kielce, Lublin, Toruń, Zielona Góra itp.). Nad morze ludzie przyjeżdżają głównie wypocząć lub poimprezować. Jeśli już robić taki festiwal w turystycznej miejscowości to ma to sens tylko i wyłącznie przy naprawdę grubym obtrąbieniu imprezy na kilka tygodni wcześniej i najlepiej przy okazji jakiegoś innego wydarzenia (koncert, zawody sportowe, itp.). No i mimo wszystko przy zejściu z cenami na ziemię – przynajmniej do poziomu sklepowego.

  2. bardzo trafny wpis, dla mnie kwestia platnych wstepow na wszelkie imprezy typu wystawowego / targowego to jakies nieporozumienie, to podobna sytuacja jak oplata za konto bankowe – mamy Twoje pieniadze – obracamy nimi, ale ty nam jeszcze zaplac ze mozemy to robic 😉

  3. Świetny tekst – bardzo fajna analiza aktualnego stanu piwnego kraftu na tle organizowania tego typu imprez. Już pierwsze jaskółki zapowiadające taką sytuację pojawiły się na Beerweeku w Rzeszowie – bardzo podobne zarzuty i od razu okazało się, że zamiast krakowskich tłumów, stoiska świeciły pustkami – może jednak warto się zastanowić jak poszerzyć rynek o kolejny 1% zamiast kisić się wciąż wśród opanowanej już niszy klientów?

  4. Dobrze napisane, bez rzucania mięsem a daje do myślenia. „Bufonada” słowo klucz moim zdanie. Do zastosowania w prawie każdej dziedzinie. Zloty, festiwale, fora – funkcjonują dopóki ich organizatorzy i stali uczestnicy nie zamkną się w konserwie. Uczestniczę czasami w zlotach astronomicznych i wiem, że na niektórych nowi, mało doświadczeni pasjonaci będą się czuli bardzo dobrze a na innych na każdym kroku będzie podkreślana ich lamerskość w temacie.

  5. Bardzo dobry tekst … od siebie dodam pod adresem ”samozwańczych ojców założycieli piwnej rewolucji” – nosy trochę niżej Panowie, troszkę niżej.

  6. A ja się nie zgadzam. Nie uważam, by świat craftu był hermetyczny i zamykał się na wszystkich poza piwnymi fanatykami. Może tak było faktycznie w przypadku tego festiwalu, nie wiem, nie byłem; niemniej większość ludzi ma w dupie, czy piwo smakuje bardziej ananasem czy wędzonym ołówkiem – jak smakuje, to smakuje i tyle. I takich konsumentów jest dużo, coraz więcej. Świat piwa rzemieślniczego to nie tylko piwowarzy-gwiazdy, blogerzy i wyznawcy craftu. To przede wszystkim masa ludzi, którzy po prostu lubią się napić dobrego piwa, nie uczestnicząc w całej tej otoczce piwnorewolucyjnej. Bo czy ktoś, kto lubi dobre piwo, musi od razu interesować się wszystkim, co jest z nim związane? Lubię zjeść dobrego hamburgera, ale nie mam pojęcia, czym się różni wołowina Black Angus od tej pochodzącej z krów spod Władywostoku.

    Za to ceny na festiwalach to inna sprawa i zgadzam się, że często są absurdalnie wysokie. Powinny być znacząco niższe od tych multitapowych nie tylko dlatego, że są „prosto od krowy”, ale także po to, by właśnie wśród „Januszy” popularyzować ciekawe piwo.

  7. Brawo Bartek!! Zgadzam się w 100% – świadectwem tego co mówisz była nieobecność Alebrowaru na Hevelce – „bo im się nie opłaca”. Im nie chodzi o reklamę, tylko o jednorazową sprzedaż. I tyle… klapki na oczach i bufonada. Fajnie, że to dostrzegasz i że są ludzie, którzy będą jednak po jasnej stronie mocy walczyć o globalny ogólnokrajowy wzrost piwnej świadomości a nie tylko o jednorazowy zysk z każdej warki.

  8. Bardzo ciekawy wpis – dotyka sedna spraw…. Beergeek Bufon 😉 , ceny piw i zajeżdżanie tematu Janusza.
    Pozdrawiam i czekam na kolejne udane spostrzeżenia.

  9. Mnie zastanawia, czemu na piwnym festiwalu (a na paru już byłem) można dostać za darmo próbkę suszonej wołowiny czy kosmetyków „do spróbowania”, ale rzadko się widzi żeby takiemu Januszowi właśnie zaproponować te 20ml do powąchania i przepłukania języka. Browar od tego raczej nie zbiednieje, a podejście do klienta się liczy bardzo. Ja wiem, że nieraz zapierdol, 20 osób i więcej w kolejce i byle szybciej. No ale… Podobna sytuacja jest w multitapach (ale tu z kolei wiele zależy od barmana) gdzie na pytanie „A które jest dobre?” dziesiątki razy słyszałem „Panie, my same dobre sprzedajemy” i… cisza. A warto poświęcić te parę sekund, żeby Januszowi parę piwek opisać choćby w paru słowach.

    • Ja jestem takim piwnym Januszem, który do niedawna odróżniał jedynie lagera od stouta, ale znalazłem dla siebie miejsce w Warszawie, gdzie właśnie nie dość, że człowiek za barem wszystko opowie, to jeszcze próbki chętnie naleje. I przychodzę tam regularnie z kumplem po pracy, bo wypijemy coś interesującego i dowiemy się czegoś nowego o piwach.
      „Same Krafty” na Starym – jakbyście mieli znajomych, którzy chcieliby się dowiedzieć, to jest to mega przyjazne miejsce. Początkowo nie chciałem wymieniać ich w poście z nazwy, bo zaraz ktoś zarzuci, że „Uuuu, reklama”, ale po namyśle stwierdziłem, że skoro oni robią coś dobrze i najwyraźniej inaczej, niż reszta, to warto za to pochwalić.

  10. Bardzo dobry tekst. W punkt, można by powiedzieć. Sam zauważyłem u siebie symptomy bycia bufonem, i pouczania innych jakie piwo pic. Na szczęście moi znajomi mnie z tego wyciągnęli, za co jestem im dozgonnie wdzięczny. Nie zmienia to faktu, że pycha i duma jaka bije czasami od beergeeków skutecznie odrzuca. Są takie knajpy w Warszawie, ze świetnym piwem rzemieślniczym i nie tylko które omijam tylko ze względu na ludzi jacy tam przychodzą.

    Co do festiwali też w punkt moim zdaniem. W prawdzie mam za sobą tylko dwa WFP, ale masz rację – nie chce mi się jeździć nigdzie jak wiem, że za pól roku festiwal zawita do mnie. Festiwal fajny ale nie idealny. Dużo wystawców, fajny klimat, ostatnio super miejsce, ale brakuje mi małych dawek piwa. Przychodzę na taki festiwal z ograniczonym budżetem ostatnio 200 zł(wiem, że dla niektórych to pryszcz, dla mnie nie) i nie stać mnie aby spróbować wszystkiego co chcę. Celowo wybierałem więc browary które miały 100-200 ml w ofercie, za 3-5zł. Można wtedy za te pieniądze spróbować dużo równych piw, nie zbankrutować, i się nie upić co też jest ważne. Dlaczego taka Pracownia Piwa może takie ilości sprzedawać, a np. taki Kingpin nie?

    Takie przemyślenia, piwnego Janusza, nie Janusza.

    P.S. Bartku dlaczego Bitdefender pokazuje mi że Twoja strona nie jest bezpieczna?

  11. Odkąd zacząłem warzyć piwo domowe, robię to w jednym celu. Piwo ma smakować inaczej niż koncernowa masówka, ma popieścić kubki smakowe i przyjemnie rozlać po wyschniętych kiszkach. I wystarczy, żadnego urywania czterech liter ani wykręcania ślinianek od rekordowego IBU.
    Tego samego oczekuję od browarów rzemieślniczych, w rozsądnej cenie. Widuje się piwa w granicach 5zł, czyli można.
    Żaden pieprz, papryka, chili, kolendry czy wręcz ostrygi w piwie mnie nie jarają, da się tego spróbować co najwyżej od święta.

  12. No to jeszcze parę słów od Łebianina:)
    Po pierwsze, pisanie, że festiwal był na jakimś uboczu miasta jest nieporozumieniem. Był niedaleko centrum, jednym bokiem przy ulicy św Jakuba, którą tysiące ludzi codziennie jechało, szło na plażę. Plakatów i ulotek w sumie też sporo widziałem, ale o ile z bliska plakat wyglądał ciekawie i fajnie, to z większej odległości wszystko się zlewało i był po prostu nieczytelny. Poza tym od strony najbardziej ruchliwej ulicy ustawiono wszelkiego rodzaju dmuchane zabawki i zjeżdżalnie co pewnie też było trochę mylące, a sam wjazd i brama rzeczywiście nie były dobrze oznakowane.
    Po drugie, do dziś zastanawiam się po co i dla kogo była to impreza? Pierwszy raz byłem na takim festiwalu i szczerze mówiąc trochę inaczej sobie to wyobrażałem. Myślałem, że ma to na celu zdobycie nowych klientów, pokazanie właśnie tym Januszom, że istnieje coś więcej niż piwa koncernowe i Łebskie. Ale i opłata za wstęp i w sumie „normalne” a nie promocyjne ceny piw chyba temu przeczą. Nie tędy droga, szczególnie w Łebie, gdzie z klienta zdziera się kasę na każdym kroku.
    Po trzecie, w wielu komentarzach pojawiają się zarzuty, że wystawcy byli nieprzystępni, zbywali ludzi, rozmawiali tylko we własnym gronie. Tego akurat nie zauważyłem, większość z chęcią odpowiadała na moje pytania i rozmawiała, oczywiście o ile nie kolidowało to z pracą.
    I na koniec, po czwarte, mam nadzieję, że mimo wszystko za rok znów odbędzie się podobna impreza, a organizatorzy wyciągną wnioski. Jeśli już mają być bilety, niech za ten bilet coś będzie (i nie tylko program „artystyczny”, który pominę milczeniem) Niech wstęp kosztuje i 10 zł, a nie 3, ale za to w cenie choćby z pół piwa.

  13. Ja się jeszcze zastanawiam, dlaczego w Polsce nie stosuje się systemu żetonów. Kupujesz sobie żetony na wejściu, nie wiem za 2z za 5zł i potem to wymieniasz na piwa. Powiedzmy 100 ml za 1 żeton, 500 ml za 5 żetonów. Jest szybciej, nie ma problemu z resztą i strata gotówki też boli mniej. Można wtedy pogodzić opłatę za wejście i w ramach tego dać kilka żetonów. Wilk syty i owca cała.

  14. Bardzo dziękuję za ten wpis Bartku.

    Branża polskiego „Kraftu” jest młoda, ale bardzo dynamicznie się rozwija i jak zauważyłeś ilość nowego piwa na rynku przyrasta szybciej niż liczba jego fanów. To ostatnie na pewno jest spowolnione dostępnością produktów i ich promocją.

    Pracuje w sklepie z grami planszowymi i od ponad 10-lat staramy się propagować planszówy, zwiększać świadomość na rynku. Dużo pracy, wysiłków, niektóre pomysły bardziej trafione, a niektóre wręcz odwrotnie. I też branża wyrosła na barkach fanów.
    Natomiast docieranie do potencjalnego klienta i budowanie rynku, to jest długi proces, chodź i tak mam wrażenie, że zasięg rażenia hasła „dobre piwo” jest dużo mocniejsze niż „fajna planszówa” ;). To na pewno potrwa i jeszcze sporo brzeczek w gardłach beergeeków upłynie nim każdy amator-laik piwa „Ajpy” spróbuje.

    Poruszyłeś temat cen na festiwalach – mimo, że należę do tych co i tak kupi, to już znajomych na taki festiwal nie mam co zabierać, bo ceny ich przerażą. Wszystkie wyjazdy na konwenty, imprezy w firmie zawsze traktujemy jako okazje na kontakt z klientem, promocje, pokazywanie jakie planszówy mogą być klawe. Nie damy radę wszędzie pojechać, bo to są koszty, ale na pewno nie jedziemy tam zarobić. Tego podejścia nie ma i brakuje w piwie rzemieślniczym.

    Każdy festiwal (może poza odjechanym beer geek madness) powinien być okazją do zaproszenia nowych osób, sposobem na promocje, wyjściem do ludzi. „Chodź kolego spróbuj mocniej chmielonego piwa, które smakuje cytrusem – dzisiaj tylko za 4 zł”. Hasło wszystkich dilerów świata „pierwsza działka za darmo” nie może się mylić ;).

    Za to bardzo popieram i muszę pochwalić takie działania jak przygotowywanie prawdziwych rarytasów dla beergeeków na specjalne okazje jakimi są festiwale. Piwa leżakowane w beczkach, wymyślne RISy, brzozowe piwa – beergeeki przyjdą, kupią i to ma kosztować tyle by browarowi się zwróciło. As w rękawie, który wzbudza emocje u ambasadorów Kraftu :).

    Rynek szybko zweryfikuje sensowność dużej ilości festiwali piwnych, ale też w przyjdzie moment, gdzie niektóre „krafty” albo się zamkną albo w najlepszym przypadku – przestaną zwiększać ilości wyprodukowanego hekto. Oby się działo jak najlepiej, ale już ilość premier pokazuje, że wszystkiego się nie sprzeda, ale to już inny temat do omówienia przy dobrym piwie. Tego ostatniego wszystkim szczerze życzę jak najczęściej.

    Pozdrawiam

    • Pierwsza działka za darmo – dokładnie o to chodzi!
      Właśnie ciekawe jest to, że parę osób manipulowało moim poprzednim tekstem twierdząc, że mam coś przeciwko Beer Geek Madness, co jest całkowitym absurdem. BGM jest super, imprezy dla beergeeków są super i powinno ich być kilka na wysokim poziomie – nieco mniejszych, kameralnych. Ale jak już się wychodzi do ludzi i robi duży festiwal, to trzeba to robić z głową i pierdolnięciem, a nie z zadartym nosem.

  15. Ostatnio będąc w Anglii trafiłem na mały festiwal – właściwie piknik piwa i cydru.Około 60 piw i naście cydrów do spróbowania,koncerty zespołów ,kiełbaski itp.
    Natomiast kosztem było owszem płatne wejście,ale w cenie szklanka 0,5l(z logo pikniku) oraz kupony na 4 krotne napełnienie swojej szklanicy, oczywiście można dokupować kupony na piwo lub cydry w trakcie imprezy a ceny lekko niższe niż w sklepie.Wystawcy najchętniej zagadaliby o swoich wyrobach i żaden nie miał problemu,aby nalać jakieś dwa łyki na spróbowanie,ba wręcz zachęcali do smakowania,wystarczyło na chwilę zatrzymać się przy nalewaku czytając opis i już dostawałeś próbeczkę z piwkiem.

  16. Dzięki za ten tekst! Osobiście lubię napić się dobrego piwka i ceniłam sobie bardzo jeden z pubów, w którym takowe było dostępne w formie lanej i dzięki temu dostępne w małych porcjach (po 2 zeta na próbę, smakuje kupujesz, nie – jedziesz z kolejnymi próbkami). Nikt nigdy źle mnie nie potraktował ale tendencja do serwowania niemal tylko „pale ale” sprawiła, że musiałam opuścić to miejsce. Ale może dzięki takim tekstom powstanie więcej takich miejsc gdzie serwuje się coś więcej 😉

  17. Niestety muszę przyznać Ci racje. Dlatego „niestety”, bo z takim podejściem kraft w naszym kraju będzie tkwił w stagnacji i prędzej czy później browary zaczną padać…

  18. Będę nieoryginalny – gratuluje trafnych spostrzeżeń Bartku … Pod wszystkim się podpisuje, ale myślę że jedna kwestia nie została poruszona, a mianowicie kwestia: poziomu piw na rynku. Niestety ale piwa butelkowane ogólnodostępne naszych sztandarowych browarów jak Pinta, Ale Browar, Dr.Brew, Perun itd.. albo są przeciętne z małymi wyjątkami… albo funkcjonują na fali uniesienia wytworzonej marketingowym bełkotem (Ale Browar, Dr.Brew)… albo stosują ciekawe zabiegi mydlące nam oczy, takie jak nazywanie piw stylami z kosmosu przez co sami nie wiemy co pijemy jak Janusze ;)… Jedyny sposób na utrzymanie tempa Rewolucji w której uczestniczą jak na razie moim zdaniem fascynaci piwa to: CENA albo pogodzenie się że część browarów padnie. Sam mam czasem opór kupić tą Oto Mate czy Pacyfika na grilla bo to jest koszt 60zł, janusz ma za to 20 butelek Grodziskiego, czy kilka toporków itd.. nie mówiąc o 1 L wódki.
    P.S. Za dużo Bufonowatych Rewolucjonistów mamy … Pozdro dla Ciebie

  19. Ale o co ten krzyk? Przecież skoro w tym roku organizator nawalił to za rok już nie będzie tam festiwalu bo nie będzie chętnych browarów, krótka piłka. Czy to browarom ma zależeć żeby na festiwalach było więcej tłumów skoro całą produkcję sprzedają na pniu w butelkach i kegach? C`mon bądźmy realistami, to nie jest działalność charytatywna, nasz rynek jest jeszcze nienasycony, to jeszcze nie ten etap żeby się bić na festiwalach o każdego klienta, to etap otwierania się nowych multitapów i wprowadzania piw kraftowych do marketów, dopiero na końcu jak już przyjdzie gryźć piach zacznie się prawdziwa walka o Januszy, dopiero wtedy gdy przyjdzie spłacać kredyt za własny browar, a nie teraz gdy wystarczy kontrakt. Pogadamy za 3 do 5 lat.

    • Nie wiem jak w multikranach, ale w sklepach specjalistycznych czy nawet w delikatesach typu PiP, Alma a i w Tesco widać, że nie wszystko schodzi na pniu.
      Od kilku miesięcy widać, że na półkach są przeceny piw którym zbliża się data do spożycia i nie zawsze są to te niepasteryzowane z 4-8 tygodniową datą. Leżajakują również te, które przyjeżdżają z datami ważności po pół roku i więcej. Leżą sobie tygodniami czy miesiącami i czekają. Nie dziwne że czekają i się przeceniają, skoro nowości jest pierdylion, nowych „browarów” coraz więcej. Samego piwa ilościowo w nazwach i gatunkach niezliczone ilości. Ceny za to zawsze pomiędzy 7 a 9zł za butelkę. Chwytliwe style typu AIPA czy nachmielone witki/kwasy schodzą, ale stouty, CDA, bittery czy pszenice już smutno czekają na chętnych. Jeszcze nawet rok temu za Imperatora z Pinty większość dałaby się pokroić i zapisywała się w kolejce, bo szedł wg listy zapisów. Ostatnia warka stała sobie już grzecznie na półce obok innych i czekała na chętnych. Co prawda piwo szybko zniknęło z półki, ale tzw. HAJPU na takie wytworu już nie uświadczysz. Od kilku tygodni do którego sklepu z kraftem bym nie poszedł, zawsze jest kilka pozycji na przecenie bo leci data. Stoją nawet przecenione, ale już po dacie, bo nikt nie chce kupić takich piw a właściciel chce troszkę odzyskać z zakupionego towaru. Tzw. piwa regionalne także można spotakć na wyprzedażach, ale nie tak często z dwóch powodów. Mają długie daty, oraz zwykły Janusz bez problemu wysupła w Almie czy PiP te 2-3zł na przecenionego Kormorana czy Ciechana. Ja widzę, że rynek się nasyca i to dzieje się dość gwałtownie, bo dopiero od tego sezonu. Dla browarów będzie coraz gorzej, bo podaż przewyższa popyt na cześć z ich piw. Dla klientów tylko lepiej, bo zostaną tylko najlepsi lub najlepiej „rozreklamowani”. O samych festiwalach już napisano wiele. Browary jeżdżą na nie nie, aby propagować rewolucję czy namawiać zwykłych obywateli do tych wariackich piw, tylko po to aby zarobić. Szczególnie, że cena jest bardzo podobna do tej sklepowej (a czasami ją przewyższa) Mają towar prosto od producenta (czyli od siebie) bez pośredników (często dwóch czyli hurtowni i sklepu) to ich marże mają dla siebie. Nie dziwię się, że chcą zarobić, bo to dla nich raczej już ostatni dzwonek by się szybko i miarę łatwo „nachapać” póki geeki kupują wszystko jak leci. Dziwi jednak ich zniesmaczenie jak jakiś festiwal nie wypali. Ogólnie zapewne racje leży pośrodku. Mają wysokie ceny, bo muszą zarobić na placowe, dojazd, na pracowników stoiska i na siebie a są jeszcze za maleńcy by mieć przeznaczoną kwotę na działania marketingowo PRowe. Moim zdaniem z festiwalami, będzie jak z tymi piwami w sklepach specjalistycznych. Te najciekawsze i najlepiej rozreklamowane pozostaną, a reszta umrze śmiercią naturalną z braku zainteresowania zarówno beergeków jak i zwykłych amatorów tatrotyskiego czy tych już leciutko wtajemniczonych, kupujących „dobre czeskie piwa” oraz „nasze zdrowe i naturalne piwa regionalne”. Beergeków blokuje ilość i natężenie połączone z chwiejną jakością i cenami (do tyczy to zarówno festiwali jak i piw) będącymi na granicy warto / nie warto, a nie wtajemniczonych odrzuca kosmiczna cena oraz brak wyedukowania. Troszkę chaotyczny ten mój wpis, ale tak wyszło :] pozdrawiam i czekam na dalsze feletiony

  20. Łał, co to się porobiło, parę lat temu picie Ciechana było ą, ę, było darcie łacha z tych od Tatry, czy Tyskiego. Teraz Ciechan jest passe, przed zakupem trzeba się oglądać za siebie żeby nie podpaść jakiemuś kraftowemu krzyżowcowi. Jeden z gorszych blogerów zresztą doradzał, co kupować w pubie, żeby jaśnie oświecone towarzystwo nie patrzyło krzywo. Swoją drogą, ciekawe jest to, że jako target widzicie januszy, dużo to mówi o środowisku. Nie dociera do was jedno: fakt że piwo będzie jedyną pasją dla bardzo małego odsetka ludności, reszta (jak ja na przykład) będzie cieszyć się wyborem bez ideologicznego nadymania, dla innych ideałem są koncerniaki, inni spojrzą na was z pogardą, no bo jak można wydawać tyle kasy na piwo, zamiast na podróże, książki, whisky czy paralotniarstwo.
    Tak więc w poszukiwaniu januszy rozejrzyjcie się w swoim najbliższym otoczeniu, bo środowisku kraftowemu w Polsce zaczyna wyrastać solidny wąs.
    P.S. Fajny artykuł.

  21. Muahahaha

    moge sie zlowieszczo zasmiac – moje czarnowidzenie sie spelnia 😉

    Bylem na FPP w Łebie i moge przedstawic swoje uwagi w kolejnosci losowej
    – pogoda dopisala
    – lokalizacja wyborna – to etatowe miejsce w Łebi ena cyrki zjazdy zloty targi itp….. wiec zadna megabocznica, ten plac jest 400m spacerem od glownego skweru łeby
    – oprawa „artystyczna” była „do kotleta” i o ile Glennz Blendersow i leader CzarnoCzarnych byli przyjemnym tłem jak i dobor piosenek z „z taśmy” był fajny to wieczor reggae to byla masakra, mozna bylo glowa przybic gwozdzia ze smutku – DżaDża Diady zadaly takiego smutku ze poszedlem dokonczyc piwko z angielskiego tygodnia lidla na kwatere ktora mialem 5min spacerkem od festiwalu
    – festiwal chyba nie wypalil frekwencyjnie, a bez dmuchanych zjezdzalni dla dzieci to by byla klapa i tyle a wiadomo ze ludzie z polswiatka nie zrobia frekwencji
    – od dawna mowie ze ceny 7-10pln za piwo to jest za duzo, kupuje ale mowie ze to jest za duzo
    – byl wysyp piw „American” a typowy turysta nie jest w stanie przyjac takiej goryczy, sam chwilami dluzej musialem myslec co tu wypic ze by nie kupic kolejnej APA IPA AIPA SummerAle – i raczylem sie wybornym klasykiem Roggenbier z Browaru Stu Mostow
    – problemem byla porcja – 300ml to minimum, szkoda ze nie bylo 100ml (podobno browarom sie nie opłaca bo za mało pojdzie tego), bo w ogole uwazam ze picie 500ml na festiwalu to marnowanie okazji na wieksza ilosc degustacji
    – moze dla Januszy powinnym byc zestawy degustacyjne niczym w browarach restauracyjnych? moze nie tylko dla Januszy. Zestawik 4x125ml i juz moge poprobowac 4 piwka za te 10pln, nie upije sie a brzuch nie pęknie
    – ogolnie branie $$$ za wjazd gdzie w Łebie o klienta sie walczy zeby go złowic zanęcic. To nie cyrk z Włoch ani wystep Cejrowskiego zeby samym plakatem sie broniło
    – podsumowujac festiwal to wypilem z 20 nowych piw a w pamiec zapadlo mi kilka
    – czuje pewien niedosyt i rqaczej na festiwal juz sie nie wyprawie bo stosunek poswieconego czasu i $$ do nowych doznac sie nie zwraca

    A co do cen piwa to sytuacja sie zageszcza, bo tylko w tym roku pojawilo sie wiele regionalnych a nie kraftowych wypustow smacznych i ciekawych – piwa Grodziskie (moje ulubione na upał mimo gwozdzia), Brown Ale z biedry nie jest takie zle (zadziwia mnie to), tygodnie angielskie w Lidlu, ŻAPA, pszenica z Okocimia, czeski lager Maestic z Lidla – to nie sa piwa wybitne, ale jednak smaczne, jak i wiele Kraftow tez nie jest wybitnych, a ceny wyzsze kilkukrotnie 🙂 Z Kraftow kupuje praktycznie premiery bo nie starcza mocy przerobowych na powtorki, no i na splukanie gardla w upal nie dam 7-9pln 🙂

    Jestem konsumentem, smakoszem ale i amatorem ale to chyba glos portfelem jest w tym najwazniejszy.

  22. Tekst bardzo mi się spodobał, z całą pewnością i przyjemnością wrócę tutaj – tak posłodzę na początku. Co do Łebskiego Festiwalu. Miejsce bardzo dobre, praktycznie główna droga w Łebie, droga na plażę w dodatku, ruch całkiem spory. Jeśli mówimy o reklamie festiwalu, to można odnieść wrażenie, że Łeba wstydziła się całego przedsięwzięcia, bo dopiero dzień przed oficjalnym otwarciem dostrzegłem pierwsze informacje na ten temat. Plakaty były ładne, ale nie było nic co by zachęciło potencjalnych klientów, były po prostu ładne. Na wstępie opowiem o otoczce festiwalowej, później opowiem o wystawcach(browarach). Muzyka : Ostatni dzień był pod tym względem najlepszy. Muzyka w pozostałe dni mogła zostać zastąpiona radiem i byłoby o niebo lepiej. Było gdzie usiąść, świetny pomysł z workami z sianem, naprawdę klimatyczna sprawa. Kibelki i krany do mycia rąk z mydłem, czyli wypasik. Pogoda niby idealna, ale z drugiej strony jak dla mnie ciężko było wytrzymać w ukropie. Natomiast na to nie miał nikt wpływu, więc podarujmy sobie dalsze nad nią rozważania. Co do browarów… Genialni ludzie z Nepomucena, z Brodacza, Lubrowa, Olimpu i Gościszewa. Chętni do rozmowy. Dzielili się swoją wiedzą z zakresu piwowarstwa. Udzielali informacji na temat swojego piwa z pasją i aż chciało się pić kolejne ich piwa. Kingpin(Kraina Piwa), bez żadnego proszenia i żebrania dali próbki, sami to zaproponowali. Było to w momencie kiedy moja dziewczyna była niezdecydowana. Staliśmy dwa, trzy metry od stoiska, zawołali nas zaproponowali próbkę. Super ! Gorzej czułem się przy stanowisku Widawy, Alebrowaru, Pinty. Ale z nimi też mam miłe wspomnienia chociażby z festiwalu wrocławskiego, więc nie będę narzekał. Moi znajomi, którzy nie mają żadnej nawet najmniejszej wiedzy o piwie, a ulubionym i najlepszym według nich piwem jest Heineken, byli zachwyceni różnorodnością smaków, zapachem piwa i tym, że w ogóle coś takiego w piwie może być. Trzy złote wstępu nie odstraszyły ich, bo umówmy się to nie są duże pieniądze, a nad morzem w sezonie wszystko kosztuje i to nie miało.
    Co do cen właśnie… mnie nie dziwią aż tak. Dla porównania Tyskie czy Lech lany na jakichś imprezach plenerowych kosztuje ok 6 zł za 0,5l. Poza tym, odnoszę wrażenie, że zapominamy o transporcie, o miejscu na wystawienie się(tutaj nie wiem czy akurat za takowe płacili). Wszystko niestety kosztuje i składa się z pewnością na cenę piwa.

    Pozdro 606 bo się trochę boję!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *