Nie ma sensu powtarzać, że zima się w tym roku na nas uwzięła jak ZUS na polskich przedsiębiorców. Przyczepiła się i nie odpuszcza. Każdy to widzi. Ja jednak w swojej piwnicy znalazłem coś, co choć na chwilę pozwoli mi zapomnieć o śniegu i mrozie i przeniesie mnie od razu na sam środek Oceanu Spokojnego prosto w upalny klimat równikowy. Tak, jest to piwo. Nie, nie jest to Pacific Pale Ale. 🙂
Ze swej skrzyneczki wygrzebałem dawno zapomniane piwo kupione (w Polsce!) chyba jeszcze wczesną jesienią. Stwierdziłem wtedy, że skoro data na butelce sięga 19 marca 2013 roku, warto ją zachować, aby pewnego razu, kiedy porządnie zatęsknię za latem, otworzyć ją sobie w jakiś mroźny zimowy dzień i pomarzyć… I nieważne, że piwo Hinano Tahiti z Polinezji Francuskiej jest napojem wybitnie pasującym do 40°C na plaży w jakimś ciepłym kraju. Ja postanowiłem rozkoszować się nim w zimne marcowe popołudnie w ciepłym mieszkaniu nieopodal zimnego Bałtyku targanego powiewami mroźnego wiatru. A co!
Mam dziwnie wyraźne przeczucie, że już więcej nie będzie okazji, dlatego na początek kilka słów o kraju pochodzenia piwa oraz browarze, w którym powstało. Trudno chyba znaleźć piwo z miejsca bardziej oddalonego od Polski, niż to. A zdobycie takiego piwa w Polsce to już na pewno jest niemożliwością. W rankingu najbardziej egzotycznych piw pitych przeze mnie, Hinano wbija się na pierwsze miejsce wyprzedzając piwo Tui z Nowej Zelandii oraz Phoenix z Mauritiusa.
Polinezja Francuska dla przeciętnego mieszkańca planety patrzącego na globus to, o ile kiedykolwiek wcześniej słyszał tę nazwę, jedna z wielu kropek na niebieskim tle. Inną sprawą jest, że na większości globusów wcale nie występuje, gdyż skala i rozdzielczość druku są za niskie aby uwzględnić punkt mniejszy od wielkości połowy najmniejszego polskiego województwa. Położenie tego malutkiego archipelagu najlepiej zobrazuje poniższa grafika:
Polinezja Francuska, jak sama nazwa wskazuje jest francuską kolonią, w dzisiejszych czasach ładnie nazywaną „wspólnotą”. Składa się na nią pięć archipelagów wysp, a główną jej częścią jest największa z nich – Tahiti ze stolicą Papeete. Tam też znajduje się główna siedziba browaru, a właściwie firmy produkującej piwo Hinano, gdyż poza piwem zajmuje się ona również szeroko rozumianą produkcją innych napojów alkoholowych oraz bezalkoholowych zarówno własnych, jak i licencjonowanych (m.in. Coca-Cola, Orangina, Heineken). Po szczegóły odsyłam do bardzo ładnej strony internetowej browaru okraszonej fantastycznymi zdjęciami. Jest też równie ładna strona samego piwa Hinano, z której dowiadujemy się m.in. o istnieniu wersji Ambree, historii oraz procesie produkcji wraz z ładnymi zdjęciami z warzelni. Generalnie jest bardzo ciekawie, więc zachęcam do przejrzenia, a ja nie zabierając Wam więcej czasu przejdę do samego piwa.
Piwo: Hinano Tahiti
Browar: Brasserie de Tahiti
Ekstrakt: b/d
Alkohol: 5% obj.
Skład: słód, woda, chmiel i drożdże.
Piwo jasne dolnej fermentacji. Pasteryzowane.
Kolor: Całkiem ładny, złocisty lekko zmętniony, co może wynikać z niewielkiego przekroczenia terminu przydatności.
Piana: Zaskakująco ładna. Puszysta, wysoka, zbita, średniopęcherzykowa, całkiem trwała. Opada do cienkiego kożuszka.
Zapach: Lagerowy, o dziwo idący w czystą nutę pilsową. Pierwszy plan to słód, być może także jakiś dodatek niesłodowany (ale ze składu to nie wynika, więc mogę się mylić). Czuć bardzo fajny rześki pilsowy aromat chmielowo-siarkowy. W tle czai się dość wyraźny aceton (zmywacz do paznokci) i lekki aldehyd octowy (zielone jabłuszko).
Smak: Słodowy, całkiem treściwy, lekko kukurydziany, z wyraźną fajną chmielową goryczką na finiszu. Retronosowo powraca aceton, ale nie jest to jakoś strasznie męczące.
Odczucie w ustach: Lekkie orzeźwiające, całkiem pijalne, przyjemne piwo o niezbyt wysokim i niemęczącym wysyceniu.
Opakowanie: Buteleczka o,33l, etykieta całkiem przyjemna, nawiązująca do klimatów hawajsko-polinezyjskich oraz tamtejszych piękności. Widoczny na etykiecie rysunek Tahitanki, wykonany przez szwedzkiego malarza Perre’a Heymana, zdobi ją od samego początku istnienia tego piwa, czyli od roku 1955. Na kontrze informacje po francusku, niezbyt bogate. Brakuje przede wszystkim zawartości ekstraktu. Imienny kapsel do kolekcji, bardzo ładny.
Podsumowanie: Nie spodziewałem się wiele po tym piwie, a jednak pozytywnie mnie zaskoczyło. Drobne wady z aromatu nie przeszkadzają, piwo pije się tak szybko, że można ich nawet nie zauważyć. Jestem bardzo ciekaw jak smakowałoby na plaży na Tahiti. Ogólne wrażenie bardzo przyjemne. Lekkie piwko, idealne na lato, a na koniec zimy bardzo dobrze przywołuje ciepłe skojarzenia z tym, co niebawem nas czeka. Każdy łyk przegania zimę w cholerę. Mam nadzieję, że przegoni ją na dobre. Czego i sobie, i Wam życzę 😉
Ocena:
P.S. Aktualna pogoda na Tahiti 😛