Podobny tekst miałem napisać już rok temu. Ugryzłem się jednak w palce, i bardzo dobrze, gdyż pisanie wtedy, że nikt się już nie przejmuje Grand Championem byłoby jednak nieco przedwczesne. Napisałem więc „5 typów reakcji na przedwczesną sprzedaż Grand Championa„.
Nieświadomym uświadamiam – przypadająca na 6 grudnia premiera piwa Grand Champion to, począwszy od 2009 roku, bardzo doniosłe w świecie piwowarskim wydarzenie. Jest to bowiem premiera najlepszego polskiego piwa domowego, wybranego w najbardziej prestiżowym konkursie piw domowych, uwarzonego w nagrodę w Browarze Zamkowym w Cieszynie, według autorskiej receptury piwowara domowego.
Kiedyś to były czasy…
Kiedyś to były czasy, gdy nie było niczego. Mam tu na myśli lata przed 2009 rokiem, gdy największym rarytasem było Noteckie z Czarnkowa, a lubowanie się w Koźlaku z Ambera powszechnie uważane było za wysokiego szczebla znawstwo, graniczące ze snobizmem.
I wtedy pojawił się on – pierwszy Grand Champion, uwarzony w prawdziwym browarze przy udziale piwowara domowego. Piwowara. Domowego. W prawdziwym browarze. Dziś nie jest to nic dziwnego, wtedy to było niesamowite, niebywałe wydarzenie. Dodatkowym smaczkiem był fakt, że piwo dystrybuowane było przez ogólnopolską sieć handlową.
Do tego dochodził świetny marketing. Nie żadna głośna kampania medialna, co to to nie, ale za to bardzo intrygująca i doskonale trafiająca w target, sprawiająca, że na to piwo naprawdę się czekało. Pamiętam stoiska przysłonięte płachtą, niczym rzeźbiony latami pomnik tuż przed oficjalną prezentacją. Pod spodem mała tabliczka z napisem: „Grand Champion, premiera 6 grudnia o 19:00”. Nie później i, broń Cię Panie Boże, nie wcześniej. Każdy sklep, pub, czy konsument, który się wyłamał i pochwalił przedwczesną zdobyczą, był publicznie linczowany. A jeśli dodatkowo wyraził jakąkolwiek opinię na temat piwa, traktowany był jak złodziej emocji, jak ktoś, kto wręczając Ci wyczekiwaną książkę, zdradziłby jej zakończenie. Obok tego wszystkiego, grupki piwoszy snujących się po sklepie, nerwowo przestępujących z nogi na nogę. I wreszcie odsłonięcie, rozpoczęcie sprzedaży. Piękne, unikatowe szkło, specjalnie dedykowane piwu, gratis przy zakupie czterech sztuk. To jednak nie miało znaczenia, bo większość i tak brała cały karton. Piwowarzy domowi zrzeszeni w Polskim Stowarzyszeniu Piwowarów Domowych, w profesjonalnych piwowarskich fartuchach polecający i opowiadający o piwie. No i w końcu samo piwo. Ciekawe, inne, niespotykane dotychczas na polskim rynku. Tak, to było naprawdę coś wielkiego.
2009 – Koźlak Dubeltowy Jana Krysiaka, 2010 – Belgian Pale Ale Doroty Chrapek, nawet Kölsch Janka Szały w 2011, to były wydarzenia, na które czekaliśmy z wypiekami na twarzy, jak dziecko, które stara się nie zasnąć w nocy, wypatrując Świętego Mikołaja.
Bo to właśnie był taki Święty Mikołaj dla dużych chłopców.
I wtedy przyszła PINTA i wszystko zepsuła
Oczywiście żart, ale co było dalej, pewnie dobrze wiecie. PINTA, AleBrowar, Artezan, Pracownia Piwa i dziesiątki innych lepszych lub gorszych browarów kontraktowych, rzemieślniczych, regionalnych, restauracyjnych. Jak zwał, tak zwał. Setki piwnych premier, dziesiątki piwnych festiwali. Piwna rewolucja. Ekspolzja craftu.
Wyczekiwana coroczna mikołajkowa premiera powoli zaczęła ginąć w ogromnym zalewie piwnych nowości. O ile Rauchbock Andrzeja Milera we w miarę jeszcze spokojnym 2012 roku jakoś się wyróżnił, tak uwarzone rok później Imperial IPA Czesława Dziełaka wzbudzało emocje już nie tyle nie jako zwycięskie piwo Birofiliów, lecz głównie dlatego, iż było to pierwsze nowofalowe piwo uwarzone przez browar koncernowy. Przy okazji dystrybucję powierzono znacznie mniej prestiżowej sieci handlowej, która podeszła do dystrybucji adekwatnie, czyli na odwal. Piwo można było kupić dużo wcześniej, szkła było niewiele lub nie było go wcale, obsługa kompletnie niedoinformowana. To był chyba taki pierwszy duży sygnał, że coś się zaczyna sypać.
Ostatnie tchnienia
Premiera Dubbla w 2014 roku przeszła już niemal bez echa, zupełnie ginąc wśród innych, ciekawszych debiutów. Dowodem niech będzie choćby fakt, że na 10 minut przed zapowiadaną premierą w Piwiarni Warki w Gdańsku, nikt z obsługi nie wiedział nic o żadnym Grand Championie, a samego piwa po prostu nie było. Również samo piwo nie spełniło oczekiwań. Właściwie jedynym, co elektryzowało, był fakt, że nagrodę ponownie zdobył Czesław Dziełak. No i jeszcze to, że w kilku marketach ktoś kupił piwo wcześniej i wrzucił zdjęcie na Facebooka.
W tym roku, roku bez Festiwalu Birofilia, opublikowanie zdjęcia Grand Championa przed premierą nie zwracało już niczyjej uwagi. W tym roku piwo nie ma tradycyjnego dedykowanego szkła, ani kapsla. Właściwie, to nie ma nawet własnej etykiety, gdyż zostało zgrabnie wtopione w linię produktów browaru Cieszyn. W tym roku właściciele knajp musieli wycinać logo z plakatów, bo nie dostali nawet medalionów na nalewaki. Nie widziałem też żadnej podkładki. W tym roku po raz pierwszy nie planowałem wybrać się do pubu na premierę i gdyby nie podłączenie Speedway Stoutu w Pułapce, pewnie bym nie poszedł. Notabene, oprócz Grand Championa, premierę miało w tym samym dniu jakieś 6 piw rzemieślniczych.
Relikt przeszłości o nazwie Grand Champion powoli umiera. Przy jego łożu stoją jeszcze tylko ci najwierniejsi, zatwardziali adoratorzy. Poklepują go po ramieniu, zaklinając rzeczywistość mówią, że wszystko będzie dobrze. Jednak sami wiedzą, że nie będzie. Nie będzie dobrze, ale… to nic nie szkodzi. Grand Champion zrobił swoje i zasłużył na wieczny odpoczynek w naszych wspomnieniach. Bycie jednym z wielu jakoś mu nie przystoi.
Czyli sugerujesz, że powinno się zaprzestać od przyszłego roku umożliwienia uwarzenia zwycięskiego piwa, bo konkurs pewnie tak czy siak się odbędzie?
Nic nie sugeruję. Myślę, jednak, że idea GCh powoli stacza się po równi pochyłej i dobrze byłoby coś z nią zrobić.
Byliśmy z ekipą 5 Grudnia w Szynkarni na Wrocławskich Bitwach, ktoś coś tam powiedział o premierze GCH, ale wszyscy i tak potem gruchnęli do Kontynuacji na KRAFT ROKU, Modern Drinking czy świeżutką Mera IPA.
Pewne rzeczy się kończą, inne się zaczynają. Nie wiem czy, to dobrze czy źle ale tak już jest.
Po prostu zrobiło się normalnie, urządzanie z tego powodu wielkiej pompy byłoby niedorzeczne, przy pojawianiu się kilku nowych piw rzemieślniczych tygodniowo nikt nie będzie czekał cały rok na GCh.
Są takie miejsca w Polsce, gdzie nie ma ani jednego miejsca, w którym można napić się dobrego piwa, takie miejsca, które są na obrzeżach wielkiego piwnego premierowego świata. Są też miejsca, gdzie jest jeden sklep oferujący dobre piwo, ale ma ograniczoną ofertę, premiery przychodzą dawno po premierach no i oczywiście w butelkach. Na tej piwnej prowincji nie czuć tych kilkuset premier rocznie. Ja jestem z takiej prowincji i na GCh czekam, i jest to dla mnie wydarzenie. Myślę, że sprawdza się tu stare powiedzenie, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
p.s.
No i jak na złość niestety zmieniła się sieć dystrybucji, nie ma Tesco, i nie ma GCh na moim zadupiu 🙁 Już nic nie ma.
Nie jest prawdą że nie ma dedykowanego szkła. …bo jest.
Piwo jest dobre. Tyle i aż tyle. oczywiście w natłoku piwnych premier taka jakość szereguje je gdzieś lekko powyżej średniej, no ale takie piwo wybrano. I tak jak Kopyr wspomniał w jego teście o planowanym rye wine – to w sumie bardziej intryguje mnie to piwo.
Nie zmienia to faktu że w mojej opinii Twój wpis jest krzywdzący w stosunku do projektu Grand Championa.
Gdyby ktoś się przyłożył od strony marketingowej do niego to myślę że byłby postrzegany w zgoła odmiennym świetle. – pisze o całości projektu GCh, nie o samym piwie które jak wspomniałem jest dobre, nie świetne, wybitne ale po prostu dobre.