Do spragnionych tylko piwnych informacji: o Tyskim Lekkim piszę na końcu tekstu.
Od dawna chciałem zobaczyć na żywo galę KSW. Nie dlatego, że jestem jakimś wielkim fanem mordobicia, ale tak po prostu, z ciekawości. Nieraz oglądałem transmisje przed ekranem i nie powiem, niektóre walki naprawdę robiły na mnie spore wrażenie i wzbudzały emocje. Dlatego też, gdy dowiedziałem się, że 27 Konfrontacja odbędzie się w oddalonej o 1,5 km od mojego mieszkania Ergo Arenie, wystąpią na niej ikony polskiego MMA w osobach Mameda Chalidova i Pudziana, w dodatku po raz pierwszy w klatce, pomyślałem – jak nie teraz, to kiedy?
Bilety okazały się nie być tak drogie, jak sobie dziwnym trafem wyobrażałem. Inna sprawa, że bardziej jako turysta niźli kibic wybrałem jedną z tańszych kategorii, gdyż, jak już wspominałem, zależało mi przede wszystkim na samej obecności w hali, a nie na naocznym kontemplowaniu techniki poszczególnych zawodników. Tak też się właściwie na tych zawodach czułem – jak turysta.
Jak się okazało, miejsce, które sobie wybrałem zaoferowało mi całkiem przyzwoity widok, zarówno na ring klatkę, jak i korytarze, którymi zawodnicy wychodzili na arenę. Koniec końców, gołym okiem mogłem bez problemu obserwować walki „w stójce”, a jedynie przy pieszczotach w parterze wspomagałem się wielkimi ekranami zawieszonymi pod sufitem hali.
Oglądając transmisje telewizyjne zawsze miałem wrażenie, że pomiędzy walkami są dość długie przerwy, jednak na żywo cała impreza szła bardzo żwawym tempem, walka po walce, bez żadnych dłużyzn. Nierzadko zawodnicy z zakończonej walki nie zdążyli wrócić do szatni, a już zapowiadano kolejne starcie. Z tego, co pamiętam w zasadniczej części gali była tylko jedna przerwa i to zaledwie pięciominutowa. Dowodem tego może być fakt, że wyjście po piwo lub do toalety wiązało się z opuszczeniem co najmniej półtorej walki. Inna rzecz, że podobno były bardzo długie kolejki zarówno do baru, jak i do toalet. Sam nie sprawdzałem, ale słyszałem od sąsiadów.
Całe widowisko oceniam pozytywnie, aczkolwiek, poza kilkoma momentami, nie było ono zbyt porywające. Dzień po imprezie policzyłem sobie, że to, co mnie najbardziej interesowało, czyli walki Mameda, Pudziana, Saidova i Kowalkiewicz, trwało łącznie jakieś 8-10 minut. To trochę mało jak na pięć godzin spędzonych w hali. I ponad stówę za bilet.
Niemniej, nie żałuję. Nie połknąłem bakcyla, nie będę teraz jeździł na każdą galę z biletami w pierwszych rzędach, nawet bardzo prawdopodobne, że już więcej się na KSW nie wybiorę, ale to, co widziałem w pełni zaspokoiło moją ciekawość. Nieco gorzej z oczekiwaniami, bo myślałem, że impreza zrobi na mnie większe wrażenie. Ale nie ma co narzekać. Przynajmniej jeśli chodzi o wyniki sportowe było bardzo dobrze – prawie wszyscy Polacy wygrali. Jeden zremisował. Jeden prawie zszedł, ale wygrał. Ogólnie było spoko. Tylko spoko.
Tu właściwie mógłbym zakończyć moją relację z gali, lecz niespodziewanie znalazłem tam także temat typowo piwny. No, złośliwi napiszą, że mało piwny, albo, że w ogóle nie mający z piwem nic wspólnego. Ale jednak. Chodzi o piwo Tyskie Lekkie 3,5% alk., czyli zgodnie ze znowelizowaną ustawą o bezpieczeństwie imprez masowych, jedyne piwo, które może być serwowane na imprezach masowych, którym patronuje akurat Tyskie (każdy koncern ma swoją wersję 3,5% piwa). Co w tym ciekawego? Ano to, że Tyskie Lekkie jest dostępne tylko na dużych imprezach i nie można kupić go na co dzień w sklepie. Jest w nim więc jakiś pierwiastek ekskluzywności. 😉
Lekko wysuszony po kilku godzinach siedzenia, skusiłem się na 0,4l w plastikowym kubku za 10 złotych (wszystko dla Was).
Piwo ma barwę słomkowo-złotą, jest klarowne, choć podane tak zimne, że cały kubek pokryty jest od zewnątrz warstwą wilgoci, co może z początku sprawiać wrażenie zmętnienia. Piana również niska z powodu zmrożenia piwa, naczynia i sposobu nalewania, choć sama w sobie wydaje się być dobrej jakości. Mimo tak wielu przeciwności utrzymuje się całkiem spora obrączka, która nawet zostawia drobną koronkę na ściankach kubka.
Aromat oczywiście dość słaby, słodowy. Smak z początku rześki, lekki, potem zaczyna męczyć nadmierną wodnistością. Goryczka na niskim poziomie, ale przy tak niskiej treściwości wydaje się być nad wyraz zauważalna.
Nikt mi nie wmówi, że to piwo jest niedobre, bo równie dobrze mógłby próbować wmówić mi, że nie lubi wody. A to piwo jest jednak smaczniejsze od wody, choć bardzo do niej podobne. I założę się, że gdy wyjdziecie z koncertu lub po kilku godzinach dopingowania zmagań sportowych, ze zdartym gardłem i w przepoconej koszulce, to każdemu z Was to piwo zasmakuje.
Ale oczywiście i tak nikt się do tego nie przyzna. 😉
Niestety zdjęcia robione telefonem, gdyż organizatorzy wyraźnie zabronili wnoszenia aparatów, a ja jestem grzeczny i ich posłuchałem.
Mógłbym wymienić kilkanaście piw o zawartości alkoholu poniżej 3,5%, które nie są wodniste i mało treściwe. Tak, że nic nie broni Tyskiego! Chyba, że jak się nie ma, co się lubi….
No i sam sobie odpowiedziałeś. 🙂
Pudzian ikona polskiego MMA :]
No a nie? 🙂
Jak myślisz, ilu zawodników MMA jest w stanie wymienić przeciętny Polak, dlaczego tylko jednego, góra dwóch i dlaczego zawsze wśród nich będzie Pudzian? 😀
Idę na najbliższą galę KSW w Łodzi, ciekawe czy będzie mi dane spróbować tego wybitnego napoju :D.