Po co nam browary kontraktowe?

W wyniku trwającej od kilku miesięcy wielkiej inwazji nowych browarów kontraktowych, coraz głośniej słychać opinie deprecjonujące wartość tego typu przedsięwzięć. Nierzadko słyszę lub widzę komentarze, iż warto pić tylko piwa powstające pod marką browaru, który je fizycznie uwarzył, a pozostałymi, „warzonymi na zamówienie”, nie ma sensu zawracać sobie głowy. Podobnie kwestia wygląda w przypadku powstawania nowych browarów – jeśli nie jest to browar z własnym sprzętem, to zupełnie nie ma czym się ekscytować. Czy rzeczywiście browary kontraktowe są tylko bezużytecznymi tworami biznesowymi, mającymi na celu zrobienie łatwego i szybkiego hajsu na chwilowej modzie i nic nie wnoszą do rozwoju polskiego piwowarstwa rzemieślniczego?

Zacznijmy od tego, że kontrakt kontraktowi nierówny. Ja rozróżniam dwie podstawowe grupy. Pierwsza to taka, gdzie kontrakt polega na odkupowaniu od browaru części gotowej produkcji i sprzedawaniu jej pod własną marką, w drugiej natomiast wynajmuje się moce produkcyjne, czyli sprzęt istniejącego browaru, w celu wyprodukowania w nim zupełnie nowego piwa, według własnej receptury.

O ile podmioty należące do pierwszej grupy znajdują się w moim kręgu zainteresowań tylko wtedy, gdy kręcę „Tropiciela klonów” (czyli w sumie bardzo, bardzo rzadko), i śmiało można nazwać je bezużytecznymi tworami czysto biznesowymi, o tyle browary kontraktowe z drugiej grupy stanowią zagadnienie znacznie mniej jednoznaczne i dalece bardziej interesujące.

Tę grupę również dzielę na dwa obozy. Pierwszym z nich są browary kreatywne, a drugim browary odtwórcze. Kreatywne browary kontraktowe tworzą rynek, kreują trendy, eksperymentują, wyznaczają i przekraczają kolejne granice. Browary odtwórcze korzystają z dorobku tych pierwszych oraz browarów rzemieślniczych, robiąc to, co akurat w danej chwili jest modne, na co jest największe zapotrzebowanie i co jest „lekkie, łatwe i przyjemne”. Zasypują rynek nowymi piwami, ale nie wnoszą do niego żadnej nowej jakości. Piwa są najczęściej przeciętne, a udział w ich tworzeniu nierzadko ogranicza się do wysłania browarowi maila z recepturą.

I to właśnie te browary, które na potrzeby tego tekstu nazwałem odtwórczymi, budują taki obraz piwowarstwa kontraktowego, o jakim była mowa we wstępniaku. Warto jednak unikać niepotrzebnego generalizowania i pamiętać, że całe obecne zamieszanie na rynku piwa w Polsce, które zwykliśmy nazywać piwną rewolucją, zaczęło się właśnie od piwowarstwa kontraktowego.

Gdzie byśmy byli teraz, gdyby Pinta nie uwarzyła w Zawierciu pierwszego Ataku Chmielu? Czy piwo grodziskie miałoby szansę powrócić na większą skalę, gdyby Ziemek Fałat z Grzegorzem Zwierzyną nie odtworzyli go w lubelskim browarze Grodzka 15, a następnie w Zawierciu już jako Pinta? Czy gdyby nie AleBrowar, doczekalibyśmy się AIPA lub Whisky Stoutu z Gościszewa? Czy browar Bartek kiedykolwiek stworzyłby piwo w stylu belgijskim gdyby nie było SzałPiw? Czy browar Zodiak kiedykolwiek uwarzyłby RIS-a, gdyby nie Olimp? To tylko kilka przykładów. Mało tego. Gdyby nie inicjatywy kontraktowe, wiele browarów już by nie istniało. Zodiak, Wąsosz, Bartek na pewno. A pewnie jeszcze kilka innych. Gdyby nie inicjatywy kontraktowe, nie powstałby browar Zarzecze, stworzony przecież głównie z myślą o nich. Gdyby nie inicjatywy kontraktowe, browary takie jak Na Jurze, Gościszewo, Witnica, czy nawet Krajan, nie poszerzyłyby swojej własnej oferty o nowe, nierzadko odważne nowofalowe piwa.

Oczywiście, chciałoby się, żeby uruchomienie nowego browaru było tak proste, jak napisanie krytycznego komentarza w sieci. Fajnie byłoby, gdyby każdego piwowara domowego marzącego o przejściu na zawodowstwo stać było na postawienie warzelni z prawdziwego zdarzenia. Ale niestety, rzeczywistość tak nie wygląda. Czasem trzeba poszukać innej drogi, by dojść do upragnionego celu, jak to zrobił chociażby browar Bazyliszek, bohater trwającego na blogu „Tygodnia z…„, który z warzenia kontraktowego szybko przesiadł się na swoje, kupując browar rzemieślniczy po Artezanie.

A przecież wszyscy oni też mogli spuścić głowy i do dziś wstukiwać swoje frustracje w klawiaturę.

zdjęcie: flickr.com/Flazingo Photos (CC)

Bartosz Nowak View more

Jeśli spodobał Ci się mój tekst, podziel się nim ze znajomymi, poprzez jeden z kanałów powyżej.
Będzie to dla mnie świetna nagroda i motywacja do dalszej pracy.
Aby być na bieżąco z kolejnymi wpisami, daj mi suba! :)
Znajdziesz mnie m.in. na facebooku i twitterze:

20 comments

  1. Takie komentarze, które słyszysz to nonsens i ból dupy, bo ktoś zarabia w łatwiejszy sposób niż praca 8-10 h dziennie. Mikkeler też sam nie warzy tylko tworzy receptury i wysyła do zaufanych browarów. Jeżeli piwowar robi dokładnie według receptury to piwo wyjdzie mniej więcej takie samo jak zrobiłby autor. Nawet jak w browarach rzemieślniczych zmieniają się piwowarzy to piwo wychodzi to samo.

  2. browary kontraktowe nie wynajmują sprzętu tylko zamawiają piwo według określonej receptury i spijają śmietankę za zrobienie dobrego piwa ewentualnie ganią browar jak coś jest nie tak(co widać było na przykładzie pinty)
    nie widzę nic w tym złego ale taka jest prawda, zaś robienie z nich mistrzów kunsztu piwowarstwa mnie irytuje

        • To już zależy od indywidualnego podejścia. Jedni robią tak, jak piszesz, ale myślę, że większość jeździ na warzenie i dogląda procesu. Oczywiście sami nie obsługują sprzętu, przynajmniej nie w 100%, ale są obecni i konsultują się z miejscowym piwowarem. Sam byłem świadkiem takiego warzenia, gdzie piwowar kontraktówki przyjechał, uwarzył z piwowarem miejscowym jedną warkę, dał mu rozpiskę co i jak i na kolejne już zostawił go samego. Było to na tyle nietypowe piwo, że podejrzewam (przy całym szacunku), iż miejscowy piwowar sam by tego nie ogarnął. Także oczywistym jest, że browary miejscowe też uczą się od kontraktowców i czerpią od nich pomysły na własne piwa.

          • zgadzam się, tylko ja nigdzie nie napisałem że oni nie konsultują, doglądają procesu w większości tak jest bo interesu swojego trzeba pilnować, ale doglądanie, obecność przy warzeniu czy dawanie wskazówek(jakie by one tam nie były dobre czy złe) nie jest warzeniem jakby no to nie patrzeć 😉
            a pisanie że wynajmują sprzęt czy kontrakt na sprzęt to tym bardziej nie jest zgodne z prawdą

  3. Otóż wracamy do punktu wyjścia… PODPISUJĄ KONTRAKT na sprzęt. Tak samo jak można wypożyczyć np. narzędzia tak samo można „wypożyczyć” browar. Nie na gotowy produkt a sprzęt. Przecież gdyby browar zodiak czy bartek (ich piwowarzy) potrafili robić dobre piwa to by je robili i sprzedawali z dużo większym zyskiem niż działając tak jak twierdzisz, że działają.

    • browaru nie można sobie wypożyczyć czy wynająć to nie rower czy samochód, wchodząc do browaru piwowar nawet taki mający doświadczenie w branży(kontraktowcy nie mają) nie będzie w stanie z miejsca tam pracować to przecież logiczne prawda?

        • Wynajęcie fermentora rozumiem tak że płacę za wynajęcie x pln i sam zajmuje się fermentacją czyli pomiary, prawidłowe przeprowadzenie fermentacji ciśnieniowej(częsta opcja) itd a tak przecież nie jest 🙂

  4. Bazyliszek nie odkupiłby sprzęty, gdyby Artezan nie stawiałby nowego. Prosta zależność! I druga nie postawiłby nowego gdyby nie miał hajsu. Nie ma co deprecjonować roli pieniądza w takim przedsięwzięciu. To nie jest sztuka dla sztuki tylko normalne przedsięwzięcie obliczone na zysk. I taka jak w normalnym życiu są artyści i rzemieślnicy tak i tutaj. Tak jak idea odejścia od rozlewni w latach dziewięćdziesiątych spowodowała bum na rynku nowo powstałych browarów, tak idea kontraktacji sprawiła, że kilka małych browarów nie odeszło w niebyt.

    • Wydaje mi się, że bum na rynku małych browarów zaczął się przed erą likwidacji rozlewni i był spowodowany przede wszystkim liberalizacją przepisów i dużym popytem na piwo, którego większe browary, nawet posiłkując się siecią rozlewni nie były w stanie pokryć.

      • Niemniej zależność jest podobna. Liberalizacja przepisów -> obejście tych przepisów. Duży popyt na piwo wciąż jest. Tyle, że teraz kraftowe. I wciąż nowe.

  5. Trafiłeś w sedno dzieląc kontraktowców na kreatywnych i odtwórczych (pomijam naklejaczy własnych etykiet na gotowy standartowy produkt), chociaż wydaje mi się niemożliwym poprowadzić sztywną linię podziału między tymi grupami. Tym bardziej, że kontraktowiec może zacząć od czegoś popularnego by, po uzyskaniu jakiegoś uznania konsumentów i co tu kryć „luzu finansowego”, zacząć bawić się w eksperymenty. Poza tym co jest lepsze dla konsumenta – nieudana kreacja czegoś nowego, czy bardzo udane piwo w „oklepanym” już stylu? Przecież i kreatywnym czasem zdarzają się potknięcia, a odtwórczym udaje się wznieść na wyżyny. Chciałbym przy okazji zwrócić uwagę, że w ten sam (albo bardzo podobny) sposób można podzielić także browary restauracyjne i zadać podobne pytanie. Przypuszczam, że jeśli powstanie znacznie więcej browarów rzemieślniczych, to i ich będzie dotyczyć. Dla mnie jednak zasadnicza linia podziału to nie kreatywne/odtwórcze, lecz po prostu dobre/niedobre.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *