Bieg po piwo

Jestem raczej zwierzęciem kanapowym. Nie pasjonują mnie ćwiczenia z Chodakowską, a siłownia napawa mnie obrzydzeniem (wiem, to bardzo niepopularne podejście w dzisiejszych czasach). Z drugiej strony, nie posiadam samochodu. Z wyboru. Jak muszę coś załatwić, to idę z buta lub jadę rowerem. Gdy jest bardzo brzydka pogoda, mam mało czasu, albo bardzo daleko, wybieram komunikację miejską, do której też muszę dojść. Jazda samochodem po mieście, o ile nie transportuję niczego dużego, jest dla mnie kompletnym bezsensem.

A więc ze sportów uprawiam głównie chodziarstwo i kolarstwo, rzadziej kopnę jakąś piłkę lub rzucę nią do kosza, czasem wskoczę do wody i machnę kilkadziesiąt basenów. Zdecydowanie preferuję ruch na świeżym powietrzu. Kiszenie się w dusznym pomieszczeniu z kilkunastoma innymi, spoconymi i większymi ode mnie facetami, to nie jest mój wymarzony wzorzec spędzania wolnego czasu.

Ostatnio coraz bardziej przekonuję się do biegania. Bardzo powoli co prawda, ale jednak. Co parę dni staram się przebiec odległość nieco dłuższą niż do najbliższego sklepu z piwem. Nie mogę jeszcze nazwać tego pasją, nie chodzę spać w dresie z myślą, że jutro zerwę się z samego rana i od razu wskoczę w adidasy, ale całkiem dobrze mi się spędza czas w ten sposób. Tym bardziej, że wykombinowałem sobie, jak to połączyć z moją prawdziwą namiętnością. By mieć jednocześnie i motywację i nagrodę, no i żeby nie dopuścić do ucieczki elektrolitów z organizmu. 😉

Jak połączyć bieganie z piwem? W bardzo prosty sposób. Wystarczy namierzyć fajną knajpę w takiej odległości, żeby być w stanie dobiec do niej o własnych siłach, a potem wrócić w jednym kawałku. Dobrze jednak, żeby była oddalona od miejsca startu o nieco więcej, niż 100 metrów. 🙂 W moim przypadku jest to odległość równo czterech kilometrów, bo tyle dokładnie dzieli moje mieszkanie od centrum Sopotu, gdzie znajduje się fajny pub Czarna Wołga.

Zatem biegnę sobie cztery kilometry, dając z siebie niemal wszystko, dobiegam do pubu, zamawiam jakieś lekkie jasne piwko, wypijam i spokojnie, spacerkiem lub lekkim truchtem wracam szczęśliwy i orzeźwiony do domu. Na pewno raczej do maratonu taki trening mnie nie przygotuje, ale od czegoś trzeba zacząć. Kto wie jak to się rozwinie? A nuż za rok będę biegał na piwo do Wejherowa? 🙂

Na razie zrobiłem taką akcję raz i bardzo mi się podobało. Upolowałem akurat smakowite beczkowe Sunny Ale z Doctor Brew. Wróciłem z trudem, ale dałem radę. Wiem, że z każdym kolejnym wypadem powinno być lepiej. Powtórkę planuję na dniach, bo właśnie podpięli Jankesa z Lwówka. 😉

Bartosz Nowak View more

Jeśli spodobał Ci się mój tekst, podziel się nim ze znajomymi, poprzez jeden z kanałów powyżej.
Będzie to dla mnie świetna nagroda i motywacja do dalszej pracy.
Aby być na bieżąco z kolejnymi wpisami, daj mi suba! :)
Znajdziesz mnie m.in. na facebooku i twitterze:

3 comments

  1. Ja w ogóle polecam bieganie, niekoniecznie po piwo. Zacząłem biegać ledwo miesiąc temu, w dodatku z powodu braku czasu ledwie 2 razy w tygodniu, po pracy. Na początku przebiegnięcie 4 kilometrów przychodziło mi z trudem (a połowę tej trasy szedłem szybkim krokiem…), a dzisiaj przebiegłem 12 kilometrów w godzinę i jeszcze było mi mało, tylko czasu na więcej nie starczyło 🙂 Do tego, nie zmieniając diety (a nawet pijąc więcej piwa, niż zazwyczaj, bo jakoś się tych wyjść w tygodniu nazbierało), schudłem 5 kilogramów i czuję się świetnie.

  2. Jak sie nie ma ochoty, to najlepiej jest się od razu ubrać w dres i buty do biegania, jeszcze siedząc w domu. Błoby hańbą, i największym wstydem, jakby się trzeba było rozebrać, nie idąc biegać. W przybliżeniu 200 spalonych kclal to jedno piwo, więc nagroda może być zasłużona, a i kondycja lepsza 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *