Stwórz legendę Chmielogrodu – wyniki

Szczerze mówiąc po ogłoszeniu tego konkursu miałem wątpliwości, czy aby wyzwanie, które przed Wami postawiłem nie będzie dla Was zbyt czaso i pracochłonne. Trochę się w związku z tym obawiałem o frekwencję i poziom nadesłanych zgłoszeń. I rzeczywiście, przez pierwsze dni dotarła chyba tylko jedna lub dwie prace. Były więc dwa wyjścia. Albo to olaliście i nie chce Wam się wymyślać historyjek, albo siedzicie i główkujecie. Na szczęście zgodna z prawdą okazała się być ta druga opcja, bo w ostatnich dniach przysłaliście do mnie kilkanaście świetnych i obszernych prac, większość na maila, a rekordzista wysłał swoje opowiadanie na… 2 minuty przed zakończeniem przyjmowania zgłoszeń. 🙂

O poziomie zgłoszeń niechaj świadczy fakt, że zdecydowałem się wyczerpać cały limit nagród i przyznać nagrodę główną oraz dwa wyróżnienia. A i tak miałem spory ból głowy, które prace wybrać. W Waszych pracach szukałem opowieści, które przeniosą mnie do Chmielogrodu, pozwolą poczuć mi jego klimat, poznać jego bohaterów, wciągną mnie w ich intrygi, rozbawią, a przede wszystkim wzbudzą potrzebę odkrywania ich dalszych losów. Wykorzystanie postaci Kudłatego Elfa, a także nawiązania i metafory odnoszące się do rzeczywistości również były w cenie.

Ze zwycięzcami skontaktuję się mailowo. Listę nagród można znaleźć we wpisie zapowiadającym konkurs. Nagrodzonym gratuluję, a pozostałym uczestnikom bardzo dziękuję za udział w konkursie. Wszystkie prace były super, ale mogłem nagrodzić tylko trzy. Może następnym razem się powiedzie.

No, ale dość już mojej pisaniny. Ten wpis należy przecież do laureatów konkursu, tak więc zaczynajmy! Zapraszam Was w niezwykłą podróż do Chmielogrodu, która będzie świetnym przedsmakiem tego, co czeka nas już w najbliższy piątek 12 września na spotkaniu z Kudłatym Elfem w gdańskim, tfu, chmielogrodzkim Browarze Piwna!

Nagroda główna – Damian Winiarski „Pieśń słodu i chmielu”

Mężczyzna powoli zbliżał się do bram miasta. Z konia zsiadł już po wyjeździe z rzadkiego lasu, chciał bowiem zaznać spaceru i po raz ostatni odetchnąć świeżym powietrzem przed długim pobytem w zapadłej mieścinie zwanej Tyskowią, która, jak każde miasto, posiadała swoje charakterystyczne i, nie ma co ukrywać, nieprzyjemne zapachy. Chlubny wyjątek stanowiła stolica Chmielogrodu, Nogne, z której to przybywał nasz bohater. Wyjątek ten wywodził się z prostego faktu – w stolicy nie dało się uświadczyć różnorodnych działów przemysłu wszelkiej maści. W końcu Nogne było także najważniejszym miejscem kultury i piwowarstwa w kraju, a to zobowiązywało. To tam znajdował się największy uniwersytet w tej części kontynentu, to w tym mieście swoje siedziby miały najważniejsze konfraternie związane z browarnictwem. Dominowały więc zapachy miłe każdemu smakoszowi dobrego piwa.

Pomimo dość upalnej pogody i bezchmurnego nieba, mężczyzna zbliżający się do bramy miał na głowę narzucony kaptur tak, że nie dało się dostrzec jego oblicza. Gdy dotarł do bramy, z przybudówki wyłonił się strażnik miejski.
– Stójcie panie! Okażcie twarz, powiedzcie, kim jesteście i w jakim celu przybywacie do Tyskowii. – Niespokojne czasy zmusiły zarządców i grododzierżców do ścisłego kontrolowania przepływu ludzi w miastach. Zwłaszcza kontrolowania, kto do nich wjeżdża.
Mężczyzna powolnym ruchem zsunął kaptur z głowy, ukazując twarz niemłodą i poprzecinaną zmarszczkami, jednakoż ciągle pełną sił życiowych i werwy, co zdradzały również oczy przybysza – ciemne i głębokie, z niebezpiecznym błyskiem. Krzywy uśmiech zagościł na jego twarzy, krzywy uśmiech, który pojawiał się po wypiciu dobrze nachmielonego i goryczkowego india pale ale.
– Przybywam, by odpowiedzieć na ogłoszenie zarządcy miasta. Nazywam się Artezan z Pintii.
Strażnik wyprostował się, a wyraz jego twarzy ze znudzonego zmienił się w zaciekawiony.
– Ach, słynny Rowing Jack, mówią, że najlepszy absolwent zapomnianej już szkoły kiperów. Słyszałem o Was panie, lecz nigdym nie miał okazji widzieć na żywe oczy. Okażcie no znak cechowy.
Na te słowa Artezan zmrużył lekko oczy, ale bez szemrania sięgnął w stronę szyi, pod lnianą koszulę i wyciągnął na wierzch łańcuch ze znakiem swojej gildii – srebrną szyszką chmielu. Strażnik przyjrzał się medalionowi, po czym odsunął się na bok i skinieniem głowy dał znak, że kiper może przejść
– Jedno pytanie, panie kiperze – zawołał strażnik, gdy Artezan oddalił się już o kilka dobrych kroków – powiadają, że nosicie ze sobą dwie szklanki, jedną na piwo, drugą na mocniejsze alkohole. Prawda li to?
-Nieprawda. Obie są na piwo. – odpowiedział przybysz, a jego chrypiący, silny głos dawał wyraźnie do zrozumienia, że nie należy go dłużej zatrzymywać.

***
Wczesna pora powodowała, że na głównej ulicy było pustawo, tylko tu i ówdzie przemieszczały się pojedyncze osoby. Artezan skierował swoje kroki do najbliższej karczmy, uprzednio uwiązawszy konia tuż za bramą, przy korycie z wodą. Zanim uda się do zarządcy, chciał sprawdzić kondycję tutejszego piwa.
Karczma nosiła dumne miano „Pod Złotym Kuflem”, które zdecydowanie nie przystawało do jej raczej mizernego stanu. Po wejściu do środka kiperowi ukazała się nieduża sala z kontuarem i kilkoma stolikami, z których tylko jeden, w samym rogu, był zajęty przez dwóch podejrzanie wyglądających osobników. Ciemne wnętrze pozwalało zapewne ukryć niedoskonałości wystroju. Na to jednak Artezan nie zwracał uwagi. Skierował się prosto do lady i uderzył pięścią w zabrudzone drewno. Po niedługiej chwili zza niedomkniętych drzwi wyłonił się niewysoki, pulchny osobnik o rumianej twarzy. Zbliżył się do lady i spojrzał obojętnym wzrokiem na przybysza.
– Co podać? – rzucił lakonicznie.
– Nalej pszenicznego. – Artezan zobaczywszy, że za barmanem znajdują się zaledwie trzy krany nie był pewien, czy w ogóle podają tutaj tenże styl piwny, ani tym bardziej czy jest on aktualnie dostępny, niemniej postanowił zaryzykować.
Wzrok barmana nieco się ożywił na wzmiankę o weizenie.
– Macie szczęście mości panie, dzisiaj podpiąłem ostatnią beczkę i nie wiem, kiedy dotrze do mnie następna. Ale nie krzywcie się, piwo jest świeże, sprowadzamy go niedużo i na bieżąco.
– Cóż powoduje ten stan rzeczy? Brak zainteresowania? – zainteresował się kiper.
Barman odwrócił się i sięgną po szklankę – odpowiednią do tego typu napoju, jak zauważył z odrobiną radości Artezan – odkręcił kranik i powoli zaczął nalewać piwo.
– Skądże szanowny panie. Zainteresowanie może i by jakie było, ale konkurencja taka, że strach ryzykować i sprowadzać większe ilości.
– Konkurencja powiadacie? Ile macie browarów w mieście?
Barman odwrócił się i postawił przed Artezanem szklankę z mętnym, apetycznie wyglądającym piwem, które zdobiła piękna, obficie wyglądająca drobnopęcherzykowa czapa piany. Zapowiada się nieźle, pomyślał kiper. Nie wziął jednak od razu piwa do ust, postanowił dać mu chwilkę odczekać i odstać się. Bąbelki intensywnie pracowały wewnątrz płynu.
– Browarów jest niby sześć, ale pięć z nich zostało wykupionych przez Kompanię i tak naprawdę wszystkie warzą jedno i to samo piwo. Ostał się jeszcze jeden, którego właścicielem jest Ciechanik, prywatnie mój przyjaciel z resztą, dlatego sprzedaje mi piwo po nieco niższej cenie. Nieskromnie pozwolę sobie zauważyć, że jestem właścicielem tegoż wyszynku. Weizen, którego wam podałem, jest właśnie od niego, ale nie wiem jak długo jeszcze facet pociągnie na rynku. Żalił się ostatnio, że koniunktura coraz słabsza i nie idzie wytrzymać konkurencji z taniochą rozlewaną przez Kompanię.
Artezan spuścił wzrok i spoglądał na ciągle intensywnie gazujący napój. Piana cały czas utrzymywała się wysoko, co było dobrym znakiem. Słowa gospodarza nie były dla niego zbytnią nowością, wielkie spółki coraz częściej wykupywały małe browary, usuwając tym samym konkurencję dla swoich napitków. Jednocześnie rzemieślnicy nie mieli jak walczyć z niskimi cenami oferowanymi przez wielkich producentów, więc sami coraz chętniej przenosili się pod ich skrzydła, chcąc przynajmniej zachować jako takie udziały w procesie tworzenia piwa.
– Nie ma co ukrywać, podłe czasy nastają dla miłośników piwa – powiedział ze smutkiem w głosie Rowing Jack, po czym sięgnął po szklankę i podniósł do ust. Nie skosztował jednak od razu piwa, lecz najpierw zamieszał nim i wciągnął wydobywający się aromat. Nuty bananowe i drożdżowe zakłócał nieco lekki ach gotowanych warzyw, który jednak szybko odchodził w niepamięć. Podniósł piwo do ust i pociągnął kilka łyków. Było nieco zbyt wodniste jak na jego gust, ale pijalne, nie miał więc oporów, by pić je dalej.
– Całkiem niezłe – powiedział do gospodarza – a na pewno lepsze, niż te wielkobrowarowe bezsmakowe lagery. Aż dziw, że ludzie chcą takie gówno pić mając do wyboru napoje dużo lepsze.
Artezan nie mógł zauważyć, że jego słowa przyciągnęły uwagę dwóch mężczyzn siedzących w rogu, popijających tutejszy wiodący produkt Kompanii – Groniówkę. Powoli wstali od stolika i zbliżyli się do kontuaru. Jeden z nich, mniejszy i chudszy, ale żylasty, stanął po lewej stronie kipera, drugi natomiast, wysoki, z wystającym ze spodni brzuchem, po prawicy.
– Patrzcie państwo, znalazł się znawca piwa, co nie, Żywczyk? – Powiedział z przekąsem mniejszy z opryszków do swojego kompana.
– No, hehe, będzie psioczył na nasz wspaniały browar, co nie? Hehe. – Odpowiedział drab zwany Żywczykiem, śmiejąc się głupawo.
Artezan odstawił szklankę z połową swojego napoju i ręce oparł na kontuarze. Kątem oka obserwował to jednego, to drugiego ze swoich niechcianych kompanów. Nie mówił jednak nic.
– Patrzcie państwo, waszmość nie raczy się odezwać. – powiedział mniejszy, którego imienia nie dane będzie nigdy poznać Rowing Jackowi – chyba będzie trzeba go nauczyć dobrych manier, co nie Żywczyk?
– No jakżeby nie, hehe, prawda? – zarechotał głupio Żywczyk.
Kiper doszedł do wniosku, że nie ma co czekać dłużej, gdyż nie wiadomo jakie sztuczki w zanadrzu mają dwaj opryszkowie. Złapał mniejszego z nich za włosy na potylicy i wyrżnął jego twarzą prosto w brudne deski lady, po czym szybko pociągnął w tył. Usłyszał tylko, jak przeciwnik zwalił się na podłogę, nie miał jednak czasu sprawdzać na ile przytomnym pozostał po bliskim spotkaniu z ladą. Obracając się w stronę większego z przeciwników odnotował jedynie, że barman gdzieś zniknął. Artezan wymierzył Żywczykowi cios łokciem w brzuch, po czym błyskawicznie się odwrócił i poprawił potężnym prawym sierpowym prosto w twarz. Wielkolud zwalił się na podłogę nieprzytomny. W tym czasie mniejszy zaczął gramolić się z podłogi, ale nie zdążył się podnieść, gdyż potężny kopniak w brzuch pozbawił go tchu, a cios z góry w potylicę odebrał mu przytomność. W momencie, gdy padał mniejszy z drabów, do karczmy wbiegli trzej strażnicy miejscy, a za nimi stał barman z wybałuszonymi oczami.
– Stój zbóju! Ręce nad głowę! To porządne miasto, a nie żadna mordownia! Pójdziesz z nami do zarządcy! – Krzyknął jeden ze strażników. Artezan nie stawiał oporu, nie było z resztą sensu ryzykować w walce z zapewne niezbyt dobrze wyszkolonymi, ale jednak uzbrojonymi w brzydkie, nabijane kolcami pałki, stróżami prawa. Dał sobie związać ręce za plecami i poszedł prowadzony przez jednego ze strażników, dwaj natomiast szli tuż za nim.

***
Ostatecznie Artezan trafił do zarządcy miasta jak wcześniej planował, chociaż w sposób bardziej spektakularny, za to nieco mniej przyjemny, niż miałby na to ochotę. Nie wiedział jeszcze, że zlecenie, którego się podejmie, okaże się trudniejsze, niż przypuszczał i wplącze go w najmroczniejsze intrygi, o których przeciętny mieszkaniec Chmielogrodu nie miał pojęcia. Nie wiedział również, że historia, w której przyjdzie mu wziąć udział rzuci go na krańce świata, gdzie dane mu będzie spotkać swoje przeznaczenie. Lub śmierć.

Ale o tym opowie już inna historia…

Wyróżnienie – Przemek Woźniak

Było to o tej porze roku, kiedy Chmielogród pachniał słodem. Zapach unosił się nad całą krainą, z wyjątkiem szaletu miejskiego, ale to nie było zaskoczeniem. Kudłaty Elf przemierzał ulicę Browarną i w okolicach placu Chmielowego, skręcał w Zaułek Słodowy. Lekki powiew wiatru wypełnił mu nozdrza aromatem słodu karmelowego – jego ulubionego. Chciał tego najlepiej od razu spróbować, poczuć już smak piwa, które warzył Najstarszy Elf. Wiedział, jednak, że musi być cierpliwy. Tuż za Mostkiem Chmielarzy skręcił nad rzekę Zielonej Szyszki i zauważył, że Elfica Isaura moczy nogi w wodzie.
– Co wyprawiasz Isauro, nie wiesz, że właśnie Elf Nelson chmieli w rzece na zimno? A Ty moczysz w niej pazury! Znów wyjdzie żurek..
Nie odpowiedziała. Nic dziwnego. Od wielu lat była głucha jak pień, od kiedy wpadła do gorącej brzeczki, będąc w całkowitym stanie upojenia alkoholowego. Miała już 342 lata i niedawno wróciła z monaru. Pewnie na krótko… Kudłaty poszedł dalej. Na łące wywąchał kwiaty jaśminu, które pachniały tak jak jego najkochańsza elfica i które również dodawała do swojego piwa. Zerwał bukiet i wrócił przez most na uliczkę.
Wtem zobaczył cień skradający się za nim po murach miasta. Poznał ich od razu. Elfy korporacyjne… Tater, Tyskan i Leszek. Próbowały wedrzeć się do warzelni Najstarszego Elfa. Zaczaił się za rogiem… Jaśmin momentalnie więdł mu w dłoni, a zapach słodu zamienił się w zapach starych skarpet i moczu.
– Na wszystkie chmiele świata – wyszeptał… co oni tu robią….
Nie wiedział czy wzywać Straż Browarną czy poczekać. Tater był najsłabszy więc pozostał na czatach. Tyskan i Leszek wdrapywali się po murze, słyszał tylko drapanie pazurów po gładkiej ścianie… Jednak nim dotarły do okien warzelni Najstarszego Elfa, rozległ się wrzask, łomot i złowieszczy powiew omiótł całą uliczkę… Przyciemniało, jakby wielka chmura wpadła w uliczkę i na chwilę ją okryła pierzynką piany. Tyskan i Leszek spadły z hukiem, na zaskoczonego Tatera i z przerażeniem w oczach pobiegły w kierunku łąki, dosiadły żubra i tyle ich widziano. Zadowolony Kudłaty obrócił się z uśmiechem i wzdrygnął się, bo na jego drodze stanął Najstarszy.
– Witaj, Najstarszy… – niepewnie szepnął Kudłaty…
– Choć synu, napijmy się dobrego piwa…- zaprosił go Najstarszy do siebie.
– Ale tam przed chwilą co to.. to co to było, co tak przeraziło Elfy korporacyjne…
– To mój synu… to … był duch craftu….
Poszli na piwo…

Wyróżnienie – Pochmielony

W mordę… baniak rypał jakby młotkiem kto w niego wczoraj przywalił. Chwila trza sprawdzić czy rzeczywiście czymś nie dostałem.

Z szybkiego macanka czerepa wyszło ze wszystko jest na miejscu. Nic się pod czuprynom nie chwieje, nic nadzwyczajnego ze łba nie wystaje – nie jest źle. Wychodzi że kac. Kolejny Chmielogrodzki poranek. Znów pokarało za trzymanie z Kudłatym.

Kudłaty swój chłop ale czasem te złe korzenie biorą w nim górę. Woli wyjaśnienia Kudłaty nie jest tak do końca normalnym osobnikiem. Kudłaty jest jedyny w swoim rodzaju. Prawdopodobnie to jedyny chodzący, a przynajmniej jedyny o jakim słyszałem i jedyny o jakim słyszeli osobnicy którzy dzieli się ze mną tym co słyszeli , okaz elfa-krasnoluda. Wierzyć się nie chce że jakiś kuzyn tknął anorektycznego leśnego stwora ale lepszego wytłumaczenia nie ma – po pijaku nie  takie rzeczy się w końcu zdarzają. Odwrotna sytuacja w grę oczywiście nie wchodzi jako, że zbyt dobrze pilnujemy naszych bab.

Ale do tematu…

Kudłaty jest cherlawy, niezbyt gadatliwy i ma ucha długie jak ten zając – wypisz wymaluj elf. Jednak od uszu Kudłaty ma jeszcze dłuższą brodę. Pomimo że jeszcze trzydzieści wiosen na karku mu nie siedzi to broda że krasnal Hałabała ze wstydu się chowa, a jak wiadomo elfia brać gołowąsy do grobowej dziury. Mało tego grzywą to on pajęczyn z sufitu nie wymiata jak to maja w zwyczaju przedstawiciele wysokiego rodu. Biorąc do kupy: normalnie wysoki, broda po same gacie, tabaczy aż furczy  i piwa żłopie za czterech – krasnolud jak w mordę dal. Po prawdzie to od karczemnych bitek też nie stroni ale kiepsko na tym cherlak wychodzi. Nikt nie wie skąd chłopisko się wziął. On sam nie pamięta nic przed Chmielogordem. Podobno krążyła plotka, że wypełzł ze statku za szerokiego morza, powracającego z krainy w której ponoć elfy i krasnoludy pospołu się legną ale to już trąca bają dla dzieci. Bądź co bądź przylgnął któregoś dnia do naszej zgrai i tak już zostało. Za gzuba nikt z nas nie pytał kto on, skąd i po co, a że zapał do gnębienia trolli przejawiał miał i  na równi z nami zaczął kudłacieć to wydawał się swojski. Oczywiście dla swoich pół-pobratymców elfów stanowił powietrze jako że nie mogli zaakceptować jego logicznego rodowodu, stąd też za bardzo nie miał wyjścia jak szlajać się z nami. Gnomia alternatywa na pewno nie była tak ciekawa.

 W każdym razie Kudłaty od święta wpadał na pomysł żeby zabalować nie z browarem a z jakim przefermentowanym owocem jak to jego wysokie  półziomki lubią. W kabzie nigdy się nie przelewało więc z trunkiem o nazwie wino niewiele to miało wspólnego – poza może zepsutym owocem użytym do jego wyszykowania. Stąd efekt w postaci dzisiejszych cierpień w zasadzie nie zaskakiwał. pie…rzone jabole…. a krasnolud stary a głupi i co raz się daje wciągnąć w ten kanał.

No nic, poleży ze dwa trzy dzwony, pomyśli nad życiem i jakoś to będzie… za robotę nie ma się co dziś brać… znów.

Poleżeć niestety nie było dane.

Wśród tłuczenia w głowie zaczynały świtać wspomnienie wczorajszego wieczoru…Kudłaty… wielki plan… o jedenastym… o dwunastym dzwonie… nie spóźnić się… ki diabeł?

Jak na złość dzwony katedry wybiły pół dzwonu do jedenastego. Cholera tera albo nigdy. Wspinając się na szczyty poświęcenia wygramoliłem się z barłoga i wybiegłem na ulice Chmielogordu. Jak zwykle o tej porze ulice pełne były mieszkańców i niezliczonej liczby odwiedzających z czterech stron świata.

Nie trzeba dodawać że całe to towarzystwo robiło niezły harmider w co najmniej tuzinie gwar – nie za bardzo wskazany w zaistniałych okolicznościach. Krasnolud to się poświęca dla tego kudłacza.

 W ciągu najbliższych dni liczba odwiedzających gród miała jeszcze wzrosnąć by za dziesięć dni sięgnąć zenitu podczas uroczystości Pożegnania Lata. Pożegnanie Lata było jednym z ważniejszych świąt w Chmielogrodzkim kalendarzu. Nie bez przyczyny. Było to święto wielu początków.

Po pierwsze, w trakcie święta Lord Chmiel przyznawał oficjalne prawa do prowadzenia browaru (co miało miejsce dwa razy do roku). Oczywiście w Chmielogrodzie wielu warzyło piwo ale tylko browary uznane przez Jego Chmielowość mogły liczyć na zaistnienie na lordowskim stole i tylko one mogły być sprzedawane w przybytkach mieszczących się przy głównym rynku i dwóch głównych traktach grodu. Taka browarna szlachta.

Po drugie, był to dzień wejścia w dorosłość dla tych co przeżyli osiemnaście wiosen przed dniem święta – od tej pory młodzieńcy ci mogli zasiadać przy biesiadnym stole wraz ze starszymi i otrzymywali prawo wstępu do Chmielogrodzkich tawern. rzec by można pierwszy dzień prawdziwego życia.

Po trzecie, był to ostatni dzień przed powrotem młodzieży do szkółki przyklasztornej Braci „Piwowarów” – właściwej nazwy zakonu braciszków jakoś teraz nie pamiętam. Dzieciaki cieszyły się że znów będą mogły trwonić czas na nauce. Rodzice cieszyli się że będą mieli naprzykrzającą się cały sezon letni dziatwę z głowy.

Nie było tu przegranych – no może poza Braciszkami którzy od tej pory do przyszłego sezonu letniego będą mieli całą tą smarkaterie na głowie.

Po czwarte, był to dzień w którym piwo lało się strumieniami, co naturalnie prowadziło do wielu nowych znajomości, tak porządnych, jak i tych nie bardzo, których nieszczęśliwcy mieli żałować do końca swych dni – liczba spontanicznych ożenków w ten dzień co roku była zatrważająca.

Dzień początku jak nic.

Co nie zmieniało faktu, że dalej było mi delikatnie rzecz ujmując średnio. Trza po drodze odwiedzić Krasnobrodego. Wystarczy lekko zboczyć z kursu. Krasnobrody był całkiem niezłym kowalem (specjalizującym się wyrabianiu kufli z czarnej stali – ale o tym kiedy indziej), co ważniejsze jednak, zajmował się też warzeniem browara. Ostatnio ostro eksperymentował. Usłyszał że trolle w Browarze w Norze tajniakiem warzą jakiegoś czarnego piwa. Podobno odpowiedzialny za to był niejaki Stałcik. Krasnobrody jak się dowiedział, to se umyślił, że jak coś ma kolor węgla (i do tego procenty), to musi być w dechę i zaczął kombinować. Jak na razie wychodziło mu coś na kształt błota, ale był pełen entuzjazmu. Cała sprawa miała jednak te pozytywy, że był na etapie dorzucania kawy do swojego błota (podobno słono go kosztowało wykradzenie tego sekretu trollom z Nory), a po drugie po pierwszych tygodniach brakowało mu chętnych do degustacji, więc rozdawał ów „napój” za darmo. Na obecną chwilę trunek był jak znalazł. Procenty powinny oszukać kaca, a kawa może trochę trzeźwości do łba przywróci.

Ćwierć dzwona później znów byłem w drodze, brnąc przez labirynt krętych uliczek wschodniej dzielnicy Chmielogrodu, w której znajdowała się większość grodzkich warsztatów i warzelni. Mieszkała tu również większość ich średnio opłacanych pracowników. Uliczki były więc wąskie i tłoczne. Moja sytuacja jednak znacznie się poprawiła po strzeleniu małego czarnego z Krasnobrodym, w czasie którego usłyszałem cały stek przekleństw na czym to świat stoi i jak te trolle w Norze mogły uwarzyć coś czarnego podobno pijalnego, a mu na fachowym sprzęcie nie idzie. Wiary jednak nie tracił. Sytuacja była nawet lepsza, gdyż wyposażył mnie w kolejną butelczynę na drogę. Trunek był podły ale z pragnienia nie padnę, kwaśne nuty kawy nawet trochę cuciły, choć trud podróży powalał.

Wybiło jedenaście dzwonów.

Niech to – niezdążeń i cały ten nieziemski trud na marne. Przyspieszyłem kroku zbliżając się jak nigdy do granicy biegu.

Na szczęście niebawem mym oczom ukazała się furta siedziby Kudłatego. Z entuzjazmem wbiegłem do środka i…BENC… – tak zwana bazinga na całego.

Jakby mało było ledwie zażegnanego kaca wylądowałem wprost na Kudłatym. Dyńka w dyńke.

Co ty robisz tak wcześnie? – wykrzyczał sfrustrowany – miałeś być o 12 dzwonie plus zwyczajowe spóźnienie.

Ja tu wilki jakieś rajdy przez całe miasto od świtu, a ty mi tu jeszcze narzekania? – bezczelny jak to elf.

No dobra, dobra zdążym strzelić po chmielaku.

On to umiał zjednywać se krasnoludy – dobry gospodarz, jak to krasnolud.

Kudłaty ale powiedz mi ty, o co w zasadzie chodzi? Bo przez te twoje zepsute owoce to ni w ząb nie pamiętam.

Tu nastąpiło jedno z dłuższych westchnięć Kudłatego jakie w życiu słyszałem.

 Mamy trochę czasu to ci jeszcze raz wszystko wyłuszczę – ale ostatni raz. Jak wiesz od tej hecy z księżniczką i smokiem w Chmielogrodzie panuje embargo na chmiele z obcych krain. W okolicach Chmielogrodu chłopi uprawiają świetny chmiel z którego mamy super piwo. Jednak jest cały świat bogactwa którego jesteśmy pozbawieni. Nawet nie wiesz jak mogłyby smakować piwo gdyby je doprawić obcymi szyszkami? Zresztą zara ci pokażę, tylko znajdę kontrabandę – kontrabanda zawsze brzmi nieźle, mówiłem że swój chłop.

 W ramach słowa wyjaśnienia hecy z księżniczką, zanim wróci Kudłaty. Kilka lat temu postrachem okolicy – na zachód od grodu, była wywryna. Przez niektórych szumnie nazywa smokiem choć związki między tymi gatunkami są wielce wątpliwe. Jak to zwykle bywa żeby zwabić pogromców Lord w nagrodę za ubicie wywryna ofiarował rękę księżniczki. Wielu błędnych i obłędnych rycerzyków wyruszało na stwora ale bez większych efektów. Pewnego dnia, wobec rosnącego zagrożenia,  Lord Chmiel postanowił wysłać księżniczkę do południowych majątków, dla bezpieczeństwa. Pech chciał że stwór akurat postanowił zmienić teren łowów i wylądował na orszaku księżniczki. Eskorta dzielnie walczyła ale równie szybko padła lub nawiała, w zasadzie w większości nawiała. Wtedy na miejscu pojawił się sołtys Chmielnika Koziak (czemu Koziak to też kiedy indziej) – największej okolicznej osady, w której wszyscy zajmowali się produkcją chmielu – chmielny głód grodu był wiecznie nienasycony.

Jak doszło do zgonu wywryny nikt tak naprawdę nie wie. Sołtys co rusz wymyślał potem coraz to bardziej bohaterskie wersje opowieści a świadków nie było – księżniczka siedziała w karecie i nic nie widziała. Gdy jednak zajechała odsiecz z grodu sołtys leżał nieprzytomny z pełnymi gaciami, a bestia martwa z łopatą do kopania pod sadzonki po sam koniec wbitą w zad. Po sekcji stwierdzono ze szpadel do samego serca bestii doszedł. Co rodziło pytania skąd taka siła u chłopka roztropka.  Powstała naukowa teoria że po przełknięciu Sir Bażanta – postawnego jegomościa – bestia oklapła wprost na szpadel i tyle, ale nieważne.  Oczywiście do żadnego ożenku nie doszło. Lord Chmiel prędzej by sołtysa w lochu zamknął niż na taki mezalians pozwolił. Sołtys był jednak nie w ciemię bity i wyszedł z inicjatywą  innej nagrody. Jakiej? Otóż właśnie sławetne emabrgo na chmiel z krain poza Chmielogrodem. W owym czasie mało tego było więc Lord nie widział większego problemu i edykt wydał. A nasz sołtys stał się szefem największego dostawcy chmielu do grodu. Tak oto wszystkie piwa w Chmielogordzie warzone były na miejscowym chmielu i żadnym innym. Doszło nawet do tego że powołano Straż Chmielną która strzegła edyktu. Kontrabanda Kudłatego zaczęła brzmieć jeszcze lepiej.

 Brzęknęło szkło – moja robota.

Pij Kufel – rzekł z pełna powagą Kudłaty.

Dwa razy nie trza mi takich rzeczy powtarzać. Sięgnąłem po kufel i poczułem strasznie dziwną woń… coś jakby owoc… przyjemną ale jednak owoc…

Kudłaty co ty mi tu znów wciskasz? To coś owocowego, jak jabol jaki zagraniczny?

Pij mówię zanim zaczniesz psioczyć!

Z lekką dozą niepewności pociągnąłem łyk… dwa łyki, trzy łyki…

O rzesz… Kudłaty co to u licha jest? To jest genialne! Konkret piwo, z jakąś orzeźwiającą świeżością, jak od tych owoców co statki z daleka przywożą na lordowski stół, a do tego gorzkie w diabla!  Wypas po pachy – kac znikł całkowicie.

To jest jedna z miliona możliwości która tracimy przez to %&** embargo. Zrozumiałem od razu. Cokolwiek zaraz nie powie, wchodzę w to!

I co chcesz z tym zrobić?

Mam plan. Za dziesięć dni w trakcie Pożegnania Lata młody książę Szymek będzie przewodził ceremonii powitania młodych wśród obywateli – taki zwyczaj, ktoś kiedyś wymyślił, że do tej ceremonii najlepiej się nadaje najmłodszy przedstawiciel rodu lordowskiego, jako najlepiej pamiętający tę chwilę, gdy był po drugiej stronie barykady. Aaa oczywiście, jak nasz dziedzic zostanie lordem będzie zwany Lordem Chmielem, zgodnie z tradycją, ale póki co jest książę Szymek i tyle.

W czasie ceremonii będzie pił specjalnie piwo uwarzone na tą okoliczność w Grodzkim Browarze – wyjaśniał Kudłaty – a my te piwo specjalnie naszykujemy. Jak raz spróbuje będzie nasz . Trzeba mu tylko dać szanse. Co dla jednego potomka Lord przekreślił, dla drugiego, tym bardziej dziedzica, przywróci. Pewniak, mówię ci. Wchodzisz?

Wchodzę. Prowadź i mów.

Przy okazji – podjął Kudłaty – upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. Damy Chmielogrodowi i sobie nieograniczone możliwości i wspaniałe piwo. Ponadto uzyskamy efekt patriotyczny przyczyniając się do pokoju i dobrobytu grodu.

Ale że jak? – za tym już nie nadążałem.

Z tym naszym księciem Szymkiem to będzie problem jak czegoś nie zrobimy. Młody jest porywczy. Dwa miechy temu zarąbał jakiego bogu ducha winnego kuroliszka i ma się za pogromcę bestii i zbawcę Chmielogodu.  Co dzień zamiast jak chłop porozglądać się za kobitą, czy wypić piwo, biega wokół zamku i robi jakieś puszapki pod okiem tego Chodaka – osobistego nauczyciela wychowania fizycznego, czy jakoś tam.  Od tego już tylko jeden krok do głupich myśli o podbojach obcych krain. Oczywiście  problemy z tym związane nie mieszczą się głowie księcia Szymka. Podboje to nic tylko werbunki, konfiskaty na rzecz wojska, przestawienie na produkcje zapasów, a co najgorsze zagrożenia dla produkcji i dostaw chmielu. Jak widzisz, nie możemy do tego dopuścić. Zajmie się piwem, to głupie pomysły o wojaczce i dalekich wyprawach nie będą mu po głowie chodziły, a może nawet cła obniży – tu już trochę chyba się zagalopował.

Jak żeś na to wpadł Kudłaty?

Na kacu człowiek ma dużo czasu na myślenie – święte słowa.

To co robimy?

Najpierw ładujemy wory z chmielem na woza. Mam tego pół piwnicy – takiej dumy w jego głosie jak żyje nie słyszałem – spotykamy się z Brzdącem na słodowej. Będzie tam czekał ze swoimi chłopakami na transport chmielu do warzonych dla Szymka i reszty elity piw. Gotować dziś zaczynają więc ten transport pójdzie na aromat. Brzdąc z bandą zrobią zamieszanie my podmienimy woza i mamy chmiel w browarze.

 Raz dwa wóz był załadowany. Ruszyliśmy w drogę.

 Ty Kudłaty ale jak niby piwowar ma tego nie wyczuć? Przecie on nijak nie zalatuje jak nasz swojski Chmielogrodzki.

Spoko – uspakajał Kudłaty – od czternastu dni mój człowiek pracuje nad głównym piwowarem grodzkiego. Wyciąga go co wieczór na nocne eskapady nad kanał. Chłop ma już taki katar od wilgoci i przeciągów, że ani zapachu ani smaku nie wyczuje choćby pasy z niego rwali – duma Kudłatego sięgała zenitu.

Krótko po dwunastym  dzwonie spotkaliśmy się z bandą Brzdąca. Wóz zaparkowaliśmy przy pobliskim zaułku, gotowy do podmianki.

Siema Czebaka – to po gnomiemu Kudłaty – siema Kufel. Gotowi do akcji?

Żebyś wiedział.  Zaczynajcie jak będzie gotowi.

Chwila, jaki jest plan?

Zobaczysz, Kufel.

Mówiłem, że będzie zabawnie – rozpromienił się Kudłaty.

Wkrótce pojawił się chmielowy wóz. Ludzie Brzdąca rozbiegli się. Gdy wóz pojawił się pobliżu zaułka podbiegł do niego jeden z brzdącowej brygady i porwał worek chmielu, pryskając w zaułek po przeciwnej stronie. Woźnica i reszta pomagierów pogoniła za nim. Nagle z dachów pospadały jakieś kule. Nastąpił trzask a potem cała ulica zaczęła tonąć w gęstym siwym dymie. Wóz z chmielem stał się niewidoczny dla gapiów. Nie trzeba było nam tłumaczyć, że to jest ta chwila. Podmianka była szybka i sprawna. Raz dwa i po całym zajściu nie było śladu. Woźnica z pomagierami dumni jak pawie wrócili z odzyskanym workiem i nic nie podejrzewając ruszyli w dalszą drogę. Pierwsze koty za płoty. Wraz z brzdącową bandą wróciliśmy do Kudłatego świętować sukces jego specyfikiem – można by rzec przedpremierowo.

Wieczorem czekała nas kolejna część planu. Na wszelki wypadek Brzdąc dał nam kilka dymnych kul – jakby trza był szybko wiać.  Włamaliśmy się do Browaru Grodzkiego i w czasie gotowania dorzuciliśmy kilka worków chmielu. Będzie goryczka jak się patrzy. Plan Kudłatego działał świetnie, piwowar kaszlał i smarkał jak diabli – aż mi było go szkoda. Ochrona Grodzkiego jak zwykle prawie nie istniała. Kto o zdrowych zmysłach chciałby ryzykować włamanie do browaru samego Lorda Chmiela – groziło ścięciem. Poszło jak z płatka.

Świętować poszliśmy oczywiście do Kudłatego, jego nowego piwa dalej nie było dość.

Obudziliśmy się w jego piwniczce na górach zamorskiego chmielu. Mieliśmy szyszki wszędzie – w czuprynie, w brodach, zakamarkach wdzianka – wszędzie. W zasadzie to obudził nas Brzdąc krzycząc za Czebaką w wniebogłosy na podwórzu. Źle to wróżyło. Zawołaliśmy go do środka.

 Jest kaszana Czebaka – zaczął bez ogródek – twój człowiek przesadził z piwowarem. Wziął go wczoraj w balety nad kanał. Schlał jak trzeba. Pojawił się jednak problem. Chłopaki wpadli na bandę Kamyksów. Zdrowo ich poobijali.

Kamyksy to gatunek osobników który powstał kilka lat temu. Charakteryzują się znikomą kulturą osobistą , ciągotami do przemocy i pasożytniczym trybem egzystencji. Nazwa wzięła się od tego że wywodzą się z młodszych mieszkańców kamienic nad kanałem, którzy nie brukając się normalną pracą powiększali swoją siłę i masę mięśniową ćwicząc całe dnie z kamykami (najczęściej pochodzącymi z kamienic w których mieszkali).

Niestety piwowar do roboty się nie nadawał – ciągnął Brzdąc – pojawił się nowy. Zaraz wyczuł wrzucony już do zimnego twój zamorski chmiel. Poszło w kanał. Właśnie zaczęli gotować nowe warki. Resztka twojego poszła do magazynu, a cały browar obstawiła Straż Piwna, że troll nie przemknie.

Chłopaki dajcie pomyśleć  – Kudłaty, był zdruzgotany – zobaczymy się wieczorem. Nie możemy tego odpuścić.

Zostawiliśmy go samego. Spotkaliśmy się znów wieczorem. Od Kudłatego emanowała determinacja. Wyłożył nam swój plan. Za trzy dni mieliśmy go wprowadzić do browaru. Ekipa Brzdąca miała zrobić zamieszania, a ja miałem mu pomóc się wślizgnąć. Plan zakładał doprawienie piwa w momencie gdy będzie już za późno na uwarzenie nowego, ewentualnie  doprawić część i zakazić resztę.

Przed akcją Kudłaty wręczył mi dziwną wzorzystą sakiewkę. Miała być magiczna – skąd ją wziął nie mam pojęcia. On miał drugą. Jak coś włożyło się do jednej, to z drugiej można było wyjąć. Miałem, przez kolejne dni przemycić w ten sposób Kudłatemu prowiant i trochę standardowych zakażaczy – zdechłych szczurów, ptaków itd.

Banda Brzdąca znów się spisała i dostaliśmy się ściany browaru. Dzięki swej nikczemnej posturze Kudłaty przecisnął się przez kraty. Cały czas wszędzie miał wplecione szyszki swoich chmieli – chyba w nim sypiał. Na linie, którą zaraz zwinąłem, zjechał do warzelni. Po czym czmychnął w stronę magazynów.  Zanim zamieszanie się skończyło i ja prysnąłem w mrok.

Nazajutrz w sakiewce znalazłem wiadomość od Kudłatego – spryciarz wziął sprzęt do pisania. Gdzie on to wszystko chował?  W brodzie? Kudłaty donosił, że nie jest źle, chował się w stosie jeszcze nie zniszczonego przemyconego chmielu, a jak nadchodził obchód dawał nura do najbliższego tanku leżakującego piwa. Pewnie nieźle wstawiony przez to chodził. Pisał jednak, że nie da rady doprawić wszystkich tanków – potrzebne było zniszczenie kilku. Dostał i wrony i szczury.

W ciągu najbliższych dwóch dni obserwatorzy Brzdąca donosili, że z browaru spłynęły trzy warki. Nic dziwnego – podanie księciu Szymkowi piwa w którym pływał zdechły szczur nie wchodziło w grę, przynajmniej nie gdy znaleziono go przy tylu Strażnikach Piwnych.

Kudłaty meldował, że coraz więcej czasu spędza w tanku. Dziś zakaził ostatnią partię – zastały dwie, które  chciał doprawić po swojemu – ku chwale rewolucji. Wieczorem mieliśmy go ewakuować. Tym razem Brzdąc miał zwabić Kamyksów, ale nie wzbudzając podejrzeń powtarzalnością akcji. Obecność Kudłatego pozostała nie zauważona.

Kamyksy pojawiły się zgodnie z planem. Brzdąc ostentacyjnie podprowadził im kilka kamyków i pognał z nimi do Browaru. Na zamieszanie nie trzeba było długo  czekać. Dopadłem ściany i przyszykowałem linę.

Kudłaty leciał między tankami z worem chmielu. Był tuż przy najdalszym, gdy zewsząd wyskoczyła Straż Piwna. Droga została odcięta. Kudłaty wahał się tylko chwilę. Wziął zamach i rzucił worek do zbiornika w którym chował się przez ostatnie kilka dni. Część strażników rzuciła się do łowienia uwolnionych szyszek – trochę im to zajmie. Reszta zbliżała się do Kudłatego. Kudłaty spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy, po czym rozpiął portki i odlał się do ostatniej nieskażonej jego chmielem partii Szymkowego piwa. Cóż to był za widok. Kudłaty cieszył się jak dziecko. Strażnicy oprzytomnieli i obezwładnili Kudłatego – pójdzie do lochu biedak.

 Niemniej ostatnia „czysta” warka musiała pójść w kanał. Na Pożegnaniu Lata nie mogło zabraknąć piwa. Browar Grodzki nie mógł też przyznać się do wpadki. Zostało tylko piwo w których Kudłaty się moczył przez ostatnie kilka dni – Kudłaty i jego szyszki zaplątane w brodę i włosy…  piwo, które zostanie podane księciu Szymkowi.

Rewolucja się zaczęła…

Tera tylko trza wymyśleć, jak  tu wyciągnąć Kudłacza z mamra…

Nieźle, co? Zdolnych mam czytelników, nie? 🙂

Jeśli chcesz zorganizować ze mną podobny konkurs lub inną fajną akcję, zajrzyj do zakładki współpraca, a potem śmiało daj znać na maila.

A Wam, drodzy czytelnicy, która historia najbardziej przypadła do gustu?

Bartosz Nowak View more

Jeśli spodobał Ci się mój tekst, podziel się nim ze znajomymi, poprzez jeden z kanałów powyżej.
Będzie to dla mnie świetna nagroda i motywacja do dalszej pracy.
Aby być na bieżąco z kolejnymi wpisami, daj mi suba! :)
Znajdziesz mnie m.in. na facebooku i twitterze:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *