Amber Black Horse – Soczista analiza czarnego konia Olimpiady!

Przed zrobieniem tego wpisu próbowałem sięgnąć pamięcią do ostatniej mojej recenzji jakiegoś żulerskiego piwa i nie byłem w stanie sobie przypomnieć kiedy to było, ani co to było za piwo. Kompletnie zapomniałem jak to jest. Już zupełnie nie pamiętam jak to jest degustować najtańsze, najmocniejsze i jednocześnie najgorsze piwo na świecie, w dodatku czerpiąc z tego perwersyjną przyjemność.

Wczoraj na facebookowym fanpejczu (nomen omen) wrzuciłem taką oto zapowiedź:

Clipboard01Głupie, nie? Tym bardziej, że zrobiłem to po drugiej rundzie skoków, chwilę po pierwszym skoku Piotrka Żyły…

Ale był w tym ukryty cel. Spodziewałem się takiego wyniku, a że piwo Black Horse już od jakiegoś roku czeka na degustację, termin przydatności upłynął mu w maju, to musiałem się w końcu w jakiś sposób zmobilizować do jego otwarcia.

Po co w ogóle coś takiego degustować? Zapytacie.

Po pierwsze, piwo dostałem w prezencie, jako ciekawostkę ponoć nie do kupienia w Polsce, a prezenty należy szanować i się z nich cieszyć. (Wbrew z pozoru ironicznemu wydźwiękowi tego tekstu – cieszę się bardzo 😉 )

Po drugie, browar Amber robi je (to piwo, nie prezenty) wyłącznie na export, ponoć do Afryki. Sorry, kompletnie nie chce mi się tego sprawdzać dokładniej. Jestem w stanie, oczyma wyobraźni, ujrzeć kenijskich żulików o posturze Wilsona Kipketera raczących się tym napojem bogów w samo południe na środku sawanny, i to mi wystarczy. Fakt, że nigdy w życiu nie widziałem tego piwa na półce w sklepie, też świadczy o jego sporej ekskluzywności.

Po trzecie, trzeba się czasem, jak to mówią – skalibrować, a i rozładowanie emocji i stresów dnia codziennego przy pastwieniu się nad takim piwem też jest wskazane.

Pogódźcie się z tym, że pewnie nigdy tego piwa nie spotkacie. Pewnie nigdy go nie kupicie i pewnie nigdy go nie spróbujecie. (Czego Wam z całego serca życzę.) Zrobię to za Was. Dzisiaj. Teraz!

Amber – Black Horse

Z informacji na puszce: alkohol 10%. I to mi wystarczy.

Black Horse

Kolor miodowy, pomarańczowy, ostro zmętniony jakimiś białkowymi kłaczorami. Piana niska i niezbyt trwała.

Zapach mmmmm. Miodkowy. Piwo się konkretnie zestarzało, w końcu przeleżakowane jest w puszce ponad pół roku. Podejrzewam, że to utlenienie i tak jest lepsze niż aromat świeżego piwa. Przynajmniej choć trochę maskuje ordynarny alkohol przebijający spod spodu. Jest też trochę kiszonki, ale o niej więcej w następnym akapicie.

Pierwsze wrażenie smakowe to zarejestrowany gdzieś w czeluściach mojej pamięci spirytus z miodem, cytryną i kiszonymi ogórkami. W sumie co ja Was będę czarował… Drugie, trzecie i kolejne również. W sumie nie jest źle. Pod koniec można się przyzwyczaić. Pijało się gorsze rzeczy, a wspomnienia ze studiów rzecz równie cenna, jak i ulotna. Alkohol ni cholery się nie ułożył, bo i nie miał prawa. Jest tak perfidny, że chyba z własnej woli pójdę dziś spać do osobnego pokoju, co by moja połowica nie obudziła się jutro z niepokalanym kacem.

Kończąc tekst jestem w połowie kufla. Ale się nie poddam. Piwo jest tak podłe, że aż tą podłością sprawia, że się uśmiecham. Przez łzy, ale zawsze. Delektuję się tą chwilą, bo wiem, że jutro znów będę musiał wrócić do tych nudnych, oklepanych, wałkowanych i wciskanych mi na każdym kroku perfumowanych ajp, witów i stoutów… Bleh.

Było grubo. :) podesłał: Patryk Sałek.

Było grubo. 🙂
podesłał: Patryk Sałek.

Bartosz Nowak View more

Jeśli spodobał Ci się mój tekst, podziel się nim ze znajomymi, poprzez jeden z kanałów powyżej.
Będzie to dla mnie świetna nagroda i motywacja do dalszej pracy.
Aby być na bieżąco z kolejnymi wpisami, daj mi suba! :)
Znajdziesz mnie m.in. na facebooku i twitterze:

5 comments

  1. nie wiem skąd kolego taka opinia o tym piwie
    być może stąd, że piłes przeterminowane…
    Piwo ma bardzo ładną barwe przejrzysty złoty kolor smak super nie za gorzkie ale i nie słodkie i nie czuć alkoholu!!
    ogólnie gdyby było w sklepie na pewno bym je kupował

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *