Epidemia premier: 16 polskich nowości w jeden weekend

Przed weekendem podrzuciłem Wam krótką zajawkę tego, co czeka mnie w ostatnich dniach minionego tygodnia. A dokładniej, jakich nowych piw będę miał okazję spróbować. Robiąc listę „must try” wyszło mi aż 17 pozycji, z czego ostatecznie spróbowałem 16, co jest chyba moim nieoficjalnym rekordem ilości spróbowanych nowych polskich piw w tak krótkim czasie. Tak dobrze nie było chyba nawet na Birofilii.

Zatem, w związku z tak nietuzinkowym wydarzeniem, zapraszam Was na szybki przegląd 16 najmłodszych dzieciąt polskiego piwowarstwa. A co! Jak już pisać recenzje, to hurtowo.

Środa

Godzina 14.00. Robota na dziś zrobiona, za otwartym oknem świeci piękne słoneczko. Przyjemny, przedwiosenny dzionek. Nagle, śpiew ptaków, a właściwie skrzeczenie mew (uroki mieszkania 500m od morza), przerywa dzwonek domofonu. Kurier przywiózł leki od Doctora. Dobrze, bo akurat za chwilę ma przyjść Łukasz z Piwolucji z trzema nowymi Żywcami, to będzie czym się zrewanżować. No i będzie czym poprawić sobie humor, po ewentualnym rozczarowaniu żywieckimi specjałami.

Doctor Brew American IPA

Niestety piwa kupione w markecie nie miały odpowiedniej temperatury, w przeciwieństwie do chłodniutkich AIPA prosto z kurierskiego samochodu, więc mocno spragnieni postanowiliśmy zacząć blogerską degustację trochę niezgodnie z duchem… i, choć byłem ogromnie ciekaw białego Żywca, na pierwszy rzut poszło właśnie American India Pale Ale od Doctora Brew. Piwo okazało się być bardzo dobrym AIPA z intensywnym żywiczno – owocowym aromatem i mocną grejpfrutową goryczką, podszytą wyższą, niż w typowych AIPAch, karmelowością. Dodatkowo niskie wysycenie czyniło z tego piwa mega pijalny trunek, który w moim odczuciu okazał się chyba nawet lepszy od Sunny Ale – pierwszego piwa doktorów.

Na pewno pojawią się głosy, że piwo jest przechmielone, niezbalansowane i inne tego typu lamenty. Nie słuchajcie ich. Od kiedy to niby AIPA ma być zabalansowane i ugrzecznione? Ten styl to kwintesencja chmielowości, a jak komuś to nie pasuje, niech sobie pije marcowe. Dla mnie piwo z Doctor Brew to obecnie jeden z lepszych polskich amerykanów na rynku. I nie, wcale nie piszę tak dlatego, że dostałem je od chłopaków w prezencie. Dobry przykład piwa do picia, a nie do ciamkania i doszukiwania się niuansów. Całość skojarzyła mi się z pierwszymi warkami Ataku Chmielu, który jednak już od długiego czasu jest bardzo ugrzeczniony.

AIPA zniknęło nam z pokali tak szybko, że lodówka nie zdążyła schłodzić kolejnego piwa, ale cóż. Czas nie jest z gumy, a lekarstwo od Doktora Brew powoli przestawało działać. Na drugą nóżkę poszedł wyczekiwany przeze mnie z wielkim zainteresowaniem Żywiec Białe. To piwo miało łatwe zadanie. Wystarczyło mi, żeby było poprawnym witbierem i nie zaserwowało mi takiego rozczarowania, jak niegdyś np. Książęce Złote Pszeniczne.

Otworzyłem, powąchałem i wiedziałem już, że jest dobrze. Aromat tego piwa był zaskakująco intensywny, przyjemny i bardzo witbierowy. Wygląd, czyli kolor i piana, także nie pozostawiał wiele do życzenia. W smaku bardzo pijalne, rześkie, i łagodne. Można się przyczepić, że nieco wodniste, ale nie wymagajmy zbyt wiele od piwa dla mas. Ono po prostu musi takie być. I tak jest lepiej, niż w Namysłowie Pszenicznym Białym. Przynajmniej w porównaniu do pierwszej warki, bo tylko tej próbowałem.

Dla mnie, obok Ryżowego Książęcego, Żywiec Białe to najfajniejsza koncernowa opcja na lato. Oby więcej takich, to będzie można spokojnie wyjeżdżać do małych miejscowości, bez konieczności taszczenia ze sobą baterii własnych browarów.

Po tych dwóch piwach stwierdziłem, że najlepsze co  nas mogło dzisiaj spotkać jest już chyba za nami. I w sumie nie myliłem się.

Żywiec Marcowe, mimo dość wyraźnego DMSu w aromacie, zapamiętałem, jako w miarę ok, może dlatego, że był to ten rodzaj deemesu, na który jestem mało wrażliwy. Gdybym poczuł seler i gotowaną pietruchę, to ten opis miałby nieco inny charakter. Piwo wypiłem bez większych problemów, może nawet kiedyś wrócę do niego na spokojnie. Na pewno sprostało moim bardzo niskim oczekiwaniom i może to stąd wynika mój łagodny werdykt.

Żywiec Bock natomiast okazał się być najsłabszym piwem z całej trójki. Począwszy od barwy, która chociaż mieściła się w granicach stylu, to jednak w granicach mojego gustu już niekoniecznie. Nie oznacza to, że piwo nie wyglądało ładnie. Wyglądało naprawdę pięknie, ale ja wolę ciemniejsze koźlaki. Samo piwo określiłbym jako poprawne, ale bardzo męczące. Pijąc po pół mieliśmy problemy z jego dokończeniem. Drażniący alkohol, nuty czosnkowe i dziwny, słonawy posmak sprawiły, że zgodnie uznaliśmy to piwo za kiepskie.

Jednak ogólnie rzecz biorąc, serię Żywca uważam za udaną. Po witbiera na pewno sięgnę jeszcze nie raz i mam wielką nadzieję, że to właśnie on wygra głosowanie klientów, którzy będą wybierać, które piwo z tej trójki pozostanie w stałej ofercie GŻ.

Żywiec Białe, Żywiec Bock, Żywiec Marcowe

Czwartek

Ubiegły czwartek stał pod znakiem trzeciego epizodu drugiego sezonu PiwoWAR Battle. Na kranach gdańskiej Degustatorni mnóstwo pyszności, z czego mnie najbardziej interesowały cztery – Pepik, Vendetta, Crack Off i Big Chmielowski z serii HOPS, podkrakowskiej Pracowni Piwa.

Wcześniej jednak zaszedłem do Pułapki, która serwowała dwa piwa z nowo powstałego browaru rzemieślniczego Bednary.

Pierwszym z próbowanych piw było Łowickie Pale Ale – złocistobursztynowe piwo pachnące „browarem restauracyjnym”, czyli odsłodowymi nutami zboża, chleba, a także przyjemnymi cytrusowymi nutami chmielowymi. W smaku lekka karmelowość ze sporą, cytrusowo-żywiczną goryczką. Agresywnie chmielone, dobre piwo.

Łowicki Stout to z kolei czarne piwo z bardzo ładną, gęstą, krążkującą pianą, mocno palonym, kawowym aromatem z delikatną nutą chmielu, w smaku również mocno palone i mocno goryczkowe. Fajne, wyraziste piwo. Wypiłem ze smakiem.

Łowickie Pale Ale, Łowickie Stout

Łowickie Pale Ale, Łowickie Stout

Po przejściu do Degustatorni nadeszło to, na co ostrzyłem sobie zęby od dłuższego czasu. Moja miłość do piw z Pracowni Piwa jest powszechnie znana, więc i w tym wypadku liczyłem na bardzo przyjemne doznania.

Niestety seria HOPS rozczarowała. Co prawda żadne z nich nie było złe, ale żadne też nie było warte zapamiętania. Ot, przeciętne piwa do wypicia, choć z tą pijalnością też nie było wielkiego szału. W każdym razie Pracownia przyzwyczaiła mnie do wyższego poziomu doznań.

Notatek nie robiłem, ale w skrócie: Pepik – aromat chmielowy trochę kojarzący się z polskimi odmianami, plus lekka i przyjemna nuta cytrusowa, w smaku zbyt wiele się nie dzieje. Vendetta – chyba najciekawsze z całej czwórki i najciemniejsze, bo ciemnobursztynowe. Nowozelandzkie chmiele dały ciekawy efekt aromatyczny, w smaku  też jest ciekawiej, bo nieco pełniej niż w Pepiku i, jeśli dobrze pamiętam, goryczka również była bardziej intensywna. Crack Off i Big Chmielowski to właściwie tak podobne piwa, że większych różnic między nimi nie zapamiętałem. Oba były smaczne, w typowo amerykańskim stylu, ale jednocześnie tak zwyczajne, że bez notatek dziś już nie pamiętam jak smakowały.

Pracownia Piwa

Od góry od lewej: Pepik, Vendetta, Crack Off, Big Chmielowski

Piątek

Miał być dzień wolny, ale okazało się, że w Pułapce podpinają takie smakołyki, jak fanowska wersja Smoky Joe i Lublin to Dublin. Po prostu nie mogło mnie tam nie być!

Na wejście wziąłem Robust Oatmeal Stout Lublin to Dublin. Duże. 15 zeta. Sporo, ale co tam. Byle Guinness często kosztuje więcej, pierwsza kooperacja polskiego browaru rzemieślniczego z zagranicznym zdarza się tylko… raz? Ani przez chwilę się nie wahałem i nie pożałowałem. I gdyby na spróbowanie nie czekał jeszcze Smoky Joe, to zamówiłbym drugie. Genialna, aksamitna, kremowa tekstura, bardzo niskie wysycenie, wspaniała gęsta piana i nieprzenikniona czerń. Coś cudownego. W aromacie gorzka czekolada, kawa i prażony słonecznik. Smak kawowy, mocno palony, lekko kwaskowy, mleczny. Ambrozja w płynie. Prawdopodobnie piwo marca i faworyt do debiutu roku.

Pinta - Lublin to Dublin

Drugim piwem tego dnia było Smoky Joe w specjalnym wariancie z dwukrotnie zwiększoną zawartością słodu whisky, leżakowane w towarzystwie płatków dębowych. Czarny kolor i gęsta, kremowa piana. Aromat czekoladowo-palony z nienachalnymi, acz wyraźnymi nutami whisky. Spodziewałem się ich więcej, ale jest ok. Smak za to są już zdecydowane, dodatkowo wspomagane wyraźną wanilią. Oprócz tego oczywiście stoutowa paloność i czekolada. Bardzo smaczne piwo, do powolnego sączenia.

Muszę przyznać, że piwo sprostało trudnemu zadaniu utrzymania efektu, jaki wywarł na mnie stout Pinta/O’Hara’s, aczkolwiek nie chciałbym, aby zajęło miejsce tradycyjnego Smoky’ego, którego cenię przede wszystkim za znakomitą pijalność, a której nie ma w podrasowanej wersji. Oba warianty są jednak tak świetne, że powinny zostać rozdzielone i znajdować się w ofercie równolegle. Rozważyłbym też podniesienie ekstraktu nowej wersji. Idealna nazwa? Smokier Joe. Nawiązuje do pierwowzoru, podkreśla mocniej dymiony charakter, oraz… zostawia otwartą furtkę dla jeszcze bardziej hardcore’owej wersji (Smokiest Joe). Chłopaki, pomyślcie o tym!

Sobota

Pobudka o 4 rano i wyprawa do Torunia, gdzie poza warzeniem Czarciej Krwi liczyłem na spróbowanie najnowszych dzieł kooperacji  króla z piwowarami domowymi: Kupca z Niderlandów i Donara. Ten pierwszy niestety okazał się być już historią, natomiast drugi był świeżo podpięty pod krany.

Donar to Weizenbock receptury Marcina Ostajewskiego, który okazał się być świetnie zapowiadającym się, aromatycznym, pełnym i gęstym piwem. Piszę zapowiadającym się, gdyż w moim odczuciu, mógłby jeszcze trochę poleżakować, aby bardziej się ułożyć. Już teraz jest bardzo smaczny, ale jestem pewien, że nie pokazuje jeszcze pełni swoich możliwości. Gdy piwo wejdzie do sprzedaży w butelkach, na pewno warto będzie pomyśleć o kupieniu nieco większej ilości w celu doleżakowania. Ja, po doświadczeniach z moim domowym Weizenbockiem pitym ponad rok od warzenia, na pewno tak zrobię.

Jan Olbracht - Donar

Po  powrocie z Torunia do Gdańska, nie mogłem sobie odmówić wstąpienia do dwóch lokali, w których odbywały się kolejne premiery.

W Pułapce wypiłem Old Ale z Artezana, które okazało się być bardzo aksamitną waniliowo-bourbonową bombą. Barwa brązowa, piana niska, ale bardzo kremowa, w aromacie uderzenie wanilii, bourbonu, rumu, czy jakiegoś likieru (nie znam się na likierach). Smak również waniliowy, słodki, bardzo przyjemny, choć przy większej ilości może okazać się nieco zbyt mdły. 0,33l wypiłem z dużą przyjemnością.

Z racji zmęczenia chciałem szybko zakończyć wieczór, a w planach były jeszcze dwa piwa, w tym RIS… Z Pułapki szybko przeniosłem się więc do Lawendowej 8, gdzie zamówiłem małego Spirifera American Amber Ale. Całe szczęście, że małego, bo było to chyba najsłabsze piwo z całej opisywanej dzisiaj szesnastki. Wygląd jeszcze ok – piana nie za wysoka, ładnie koronkująca. Barwa, na tyle ile dostrzegłem w mroku lokalu, zgonie z nazwą jasnobursztynowa, z wyraźną opalizacją a właściwie już zmętnieniem. W aromacie niestety trudno doszukać się amerykańskich chmieli. Aromat jest słaby, mdły (mydlany?), estrowy (truskawa), do tego jakby lekki siarkowodór. Nic przyjemnego. Smak również mdły, wodnisty, goryczka słaba, a zamiast niej jest kompotowa słodycz, przywołująca na myśl także truskawki z cukrem i śmietaną (diacetyl?). Aż obawiając się, czy moje odczucia nie były spowodowane zmęczeniem i bolesną kontuzją oka, sprawdziłem opinie na browar bizie i jak się okazało, nie tylko według mnie piwu wiele brakuje do dobrego poziomu. Słaby start Spirifera, ale pierwsze koty za płoty. Trzymam kciuki, żeby kolejne warki już były udane.

No i na sam koniec wyczekiwana perełka. Praktycznie rzecz biorąc drugi polski komercyjny Russian Imperial Stout. Ponad 25 Plato, ponad 11% alkoholu, 66,6 IBU oraz papryczki chilli. Z przytupem. Mnie te papryczki co prawda od początku nieszczególnie przekonywały, ale nie zmienia to faktu, że byłem bardzo ciekaw tego piwa.

Old Ale, Spirifer, Hades

Old Ale, Spirifer, Hades

Hades zaskakuje już od pierwszego momentu. Po RISie spodziewałem się nieprzeniknionej czerni, tu jednak, nawet w mrokach knajpy barwa była ewidentnie jaśniejsza, ciemnobrunatna. Piana na plus, bardzo drobna, kremowa, przyjemna. W aromacie małe rozczarowanie. Może to wina temperatury, może zmęczenia, ale wydał mi się bardzo ubogi jak na ten styl. Było trochę czekolady, trochę owoców, ale zdecydowanie brakowało mi intensywności, kawy i paloności. Po ogrzaniu doszedł jeszcze alkohol. Tekstura gładka, wysycenie bardzo niskie, wręcz płaskie, co mi się bardzo podobało. Sam smak jednak o dziwo nie jest pełny, piwo sprawia wręcz wrażenie wytrawnego. Zdecydowanie brakowało mi w nim tęgości, lepkości, gęstości, których po RISie bym się spodziewał. W smaku przodują nuty czekoladowe, następnie dociera chmielowość, potem wyraźna ostrość chilli, przechodząca i wzmagająca gryzący posmak alkoholowy na finiszu. Koniec końców, zamiast ostrej paloności i agresywnej goryczki mamy ostrą paprykę i agresywny alkohol.

Piwo nie jest obiektywnie złe, na pewno znajdzie swoich amatorów, jednak w mój gust nie trafiło. Na pewno jeszcze kupię butelkę do spokojnej degustacji w domu, może nawet drugą do leżakowania, choć wszystko też zależy od ceny, bo sądząc po tej w knajpach, trzeba będzie się liczyć z wydatkiem co najmniej 10 złotych za buteleczkę 0,33l. No i liczę, że załapię się w przyszłym roku na wersję leżakowaną w beczce.  Myślę, że taki czas leżakowania może Hadesowi wyjść tylko na dobre.

I to by było na tyle. Z planowanych 17 piw upolowałem aż 16, co jest świetnym wynikiem, a na pocieszenie, że nie zdążyłem spróbować Kupca z Niderlandów, dorwałem w Toruniu  jeszcze takie cudeńko:

Haust Quadrupel

Ponoć trudno dostępne i nawet niezłe. 🙂

źródło zdjęcia tytułowego: www.rigastagweekend.com

Bartosz Nowak View more

Jeśli spodobał Ci się mój tekst, podziel się nim ze znajomymi, poprzez jeden z kanałów powyżej.
Będzie to dla mnie świetna nagroda i motywacja do dalszej pracy.
Aby być na bieżąco z kolejnymi wpisami, daj mi suba! :)
Znajdziesz mnie m.in. na facebooku i twitterze:

12 comments

  1. Wpis rzeczowy, szybki-ale bardzo fajny.
    Zazdroszczę 3 rzeczy.
    1- że miałeś okazję tyle dobra spróbować
    2- że wątroba i głowa to wytrzymały
    3-kasy na tyle dobra 🙂 Wiem że warto -ale mnie by bolało. Cała ta nasza rewolucja jest śliczna i piękna-ale dla zwykłego śmiertelnika dość kosztowna:)
    javiki

    • Spokojnie. Ani nie wydałem aż tyle kasy, ani też moja wątroba aż tak strasznie nie ucierpiała. W większości piłem małe piwa, a czasem nawet małe na pół z dziewczyną, także bez przesady.

  2. Czysta nienawiść i zazdrość z mojej strony 😛 W tym wypadku mieszkanie na 25 tyś. zadupiu potrafi dobić. Najbardziej szkoda mi Lublin to Dublin, a do butelek jeszcze trochę trzeba będzie poczekać (niby w maju mają być) ;\

  3. No widzę, że szlachta się bawi 😀
    Ciekawe ile siana wydałeś na piwo w ciągu tych kilku dni?
    I ciekawe jak wyglądałoby Twoje blogerskie życie gdybyś nie mieszkał w Trójmieście, tylko na wsi oddalonej od dużego miasta 50km, miał niską pensję i rodzinę na utrzymaniu?

    • Kurde, powiem Ci, ze wpędziłeś mnie tym komentarzem w straszne wyrzuty sumienia. Zupełnie nie wiem, co mam Ci odpowiedzieć. Mam Cię przeprosić? Wytłumaczyć się przed Tobą? Czy może współczuć Ci, że masz rodzinę? Kompletnie nie wiem, co chciałeś tym komentarzem osiągnąć…

  4. Rodzina to jeszcze pół biedy, gorsze jest to, że nie wszędzie jest tak dobrze z dostępem do nowości piwnych, dobrych lokali, premier, itd.
    Ciężko jest być blogerem z wyższej półki, gdy ma się ograniczone możliwości, ale nie chcę się tu użalać nad sobą. Trzeba sobie jakoś radzić. Zazdroszczę Ci Bartek. Pozdrawiam

    • No sorry, ale trochę tak to wygląda… Są przecież sklepy internetowe, nawet takie, gdzie kupisz piwo beczkowe. I bez przesady, aż tylu pieniędzy to nie pochłania. Zawsze możesz też zmienić profil bloga i pisać o czymś innym niż degustacje.

  5. No i takie recenzje piwek dobrze się czyta – krótko, na temat i rozbudza ochotę, żeby się napić. Lublin to Dublin sprawił się doskonale w poniedziałkowy wieczór „patrykowy”. Bardzo sceptycznie byłem nastawiony do nowych wynalazków Żywca (chyba dla zasady), ale namówiłeś mnie, żeby spróbować samemu. Zobaczymy, co to warte.

    Dziwne tylko te komentarze… Chcecie czytać bloga piwnego pisanego przez kogoś, kto nie pija piwa, czy jak?

  6. Wiem jakie jest Twoje nastawienie odnośnie degustacji/recenzji piw na blogach, aczkolwiek musisz przyznać, że gro ludzi lubi czytać o piwach, których nie zna, albo o takich co zamierza kupić, ale nic o nich nie wie, albo o takich, które w tym momencie popija i chce je porównać z doznaniami blogera.
    Ciekawe są komentarze pod tekstem „Po co recenzować piwo”.
    Mój profil bloga nadal polega i będzie polegał głównie na pisaniu recenzji (tylko polskich) piw. To jest jego wyróżnikiem i niejako specjalizacją, aczkolwiek z biegiem czasu pojawia się na nim coraz więcej publicystyki. Recenzje są ludziom potrzebne i mój blog jest właśnie dla tych ludzi. Chciałbym, żeby ludzie wiedzieli, czym się wyróżnia każdy blog, co u kogo najłatwiej znaleźć, gdzie najszybciej mogą zaspokoić swój głód wiedzy o piwie. Niech inni w ogóle nie piszą recenzji – tym lepiej dla mnie!

  7. Bartku -nawet jakbyś wydał 500zł -to i tak dla mnie nie ma znaczenia-bo to Twoje pieniądze:) Napisałem że zazdroszczę -ale gdybym mieszkał w miescie gdzie jest dobre piwo-tez bym pewnie wydał-i to nie na pół z żoną:) i raczej nie na małe:)
    Ja tylko mogę Ci życzyć żebyś miał więcej okazji do takich maratonów-i żebyś mógł wypić jak najwięcej piwa z całego świata 🙂
    Jeśli nie wariujemy -wątroba sporo zniesie (na studiach potrafiła to czemu teraz by miała przestac-w końcu to tylko 15 lat)
    javiki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *