Ten Sęp nie jest w sumie taki zły, ale…

…wciąż pozostaje najsłabszym, a przy tym najdroższym polskim AIPA i nie da się ukryć, że ktoś tu porządnie schrzanił swoją robotę, a przy okazji niezupełnie był fair w stosunku do swoich klientów. Szkoda, bo historię piwa rozpoczęła fajna, romantyczna idea, w której dzielni bojownicy  piwnej rewolucji postanowili wywalczyć (wysępić) dla uciśnionych piwoszy kilka garści mitycznego i niedostępnego amerykańskiego chmielu, a następnie uwarzyć przy jego użyciu wyśmienite piwo. Miało być pięknie, spontanicznie i rewolucyjnie. Skończyło się dramatycznie, momentami wręcz tragikomicznie i żenująco.

Muszę przyznać, że na Sępa czekałem niecierpliwie. Wizja umieszczenia ponad dwudziestu odmian amerykańskiego chmielu w jednym piwie powodowała u mnie ciarki na skórze, a fakt, iż piwo nigdy nie będzie mogło zostać powtórzone dodatkowo potęgował emocje. Dlatego też, gdy tylko dowiedziałem się, że Sęp jest dostępny w moim mieście, czem prędzej pognałem do sklepu i do razu zakupiłem trzy butelki. Dodajmy, butelki o objętości 0,33l za 8,50zł każda.

Celowo przed zakupem nie czytałem żadnej recenzji ani opisu, choć takowe już zdążyły się gdzieniegdzie pojawić, ale to jeszcze była cisza przed burzą. Nie chciałem się niczym sugerować, zachować czystość umysłu, by indywidualnie zachwycić się najnowszym dziełem Kolaborantów z Widawy. Liczyłem na piwo w stylu Sharka, tyle że bardziej zbalansowanego wyższą słodowością.

Zaraz po powrocie ze sklepu drżącymi z podniecenia rękami otworzyłem pierwszą buteleczkę, poruszyłem nią w lewo i prawo, a następnie wziąłem głęboki wdech, by poczuć pierwsze lekkie uderzenie aromatów chmielu rozchodzących się po pokoju. Ku mojemu zdziwieniu nic takiego się nie wydarzyło. Wsadziłem więc nochal do butelki, a tam…masło. Z lekka zszokowany przelałem piwo do szklanki…

Piwo: Sęp (American India Pale Ale)
Browar: Kopyra & Widawa
Ekstrakt: 16% wag.
Alk. 6,2% obj.
Skład: woda; słody: pale ale, monachijski, pszeniczny; chmiele: Simcoe, Amarillo, Bravo, Cascade, Columbus, Chinook, Delta, Willamate, Glacier, Fuggle, Cluster, Mt. Hood, Centenial, Mosaic, El Dorado, Galena, Warrior, Summit, Apollo, Golding, Citra; drożdże US-05.
Piwo jasne górnej fermentacji, niepasteryzowane, niefiltrowane.

Sęp

Hmm…Wygląd mocno zastanawiający. Co do piany, nie mam zastrzeżeń. Była gęsta, zbita i trwała. Większe wątpliwości wzbudziła we mnie bardzo jasna barwa piwa, które w dodatku było niemal idealnie klarowne. No trudno. To i tak nic w porównaniu z rozczarowaniem, jakie przyniósł mi zapach. Zamiast pięknego bukietu amerykańskich chmieli dostałem bukiet Lubuskiego Jasnego z Witnicy lub jak kto woli Maślanki Mrągowskiej (niektórzy to nawet twierdzą, że truskawkowej!). Kompletne zaskoczenie, zdziwienie i klapa. Pomimo, że należę do osób dość mocno tolerancyjnych dla diacetylu w piwie, o czym najdobitniej świadczy fakt, iż lubię piwo Lubuskie Jasne, to jednak granica mojej tolerancji została znacznie przekroczona. Bo inaczej reaguję na masło w sesyjnym piwie za dwa złote, a inaczej w kosmicznie wypozycjonowanym cenowo AIPA z tryliardem odmian amerykańskich chmieli, w którym diacetylu się kompletnie nie spodziewam. Jeszcze, żeby to była lekka wada ukryta gdzieś tam za ścianą aromatów chmielowych, to bym siedział cicho, ale to było masło na maśle, przykrywające całkowicie aromaty chmielowe. No dobra, może nie całkowicie, te aromaty gdzieś tam w tle były, ale do cholery, przecież AIPA to nie jest styl, w którym ja mam doszukiwać zapachu chmielu! To on powinien mnie zaatakować tuż po zdjęciu kapsla z butelki i nie wypuścić z kleszczy aż do ostatniego łyka.

Pisałem wcześniej, że przed spróbowaniem Sępa nie czytałem żadnej recenzji. To nie do końca prawda. Faktycznie nic o Sępie nie czytałem, natomiast obejrzałem video-recenzję przeprowadzoną przez jednego z jego twórców – Tomka Kopyrę, z której wynikało, że Sęp to świetnie pijalne piwo, nawet lepsze niż Shark, bo bardziej zrównoważone. Pomyślałem więc: „Kurczę, toż tego właśnie po tym piwie oczekuję! Shark byłby super, gdyby miał trochę ciałka, a więc Sęp będzie w sam raz.”  Problem w tym, że Kopyr ani słowem w filmie nie wspomniał o porażającym diacetylu (moment: 4:20). Z oczywistych względów marketingowych nie musiał użyć zwrotu „porażający diacetyl”, ale skoro już wziął się za ocenianie swojego własnego komercyjnego piwa, powinien chociaż dla przyzwoitości zaznaczyć, iż jest on obecny i wyczuwalny, w końcu przecież, jak się później okazało, doskonale o tym wiedział. Nie wiem jak inni, ale ja poczułem się nieco oszukany.

W ogóle sprawa oceniania (de facto wychwalania) na blogu swoich własnych piw przeznaczonych do sprzedaży, przy jednoczesnym dość, nazwijmy to delikatnie, wymagającym podejściu do piw najbliższej konkurencji, jest dla mnie trochę zgrzytliwa. W tej kwestii role biznesmena i niezależnego blogera mocno się gryzą, co na pewno nie przysparza wiarygodności ani jako piwowarowi, ani jako blogerowi, ani tym bardziej jako certyfikowanemu sędziemu PSPD, który nie dostrzega w piwie tak wyraźnego diacetylu. To jest moje osobiste zdanie na ten temat. Jako przeciwwagę podam przykład Bartka Napieraja – blogera, który po tym jak został jednym z twórców AleBrowaru zupełnie zrezygnował z opisywania jakichkolwiek polskich piw, w tym przede wszystkim swoich. Sami oceńcie, który model działania jest bardziej uczciwy wobec klientów i czytelników.

Wracając jednak do piwa, smak to już jest coś, co z AIPA może się kojarzyć. Potężna chmielowa, cytrusowa, pestkowa goryczka, trwała i zalegająca. Tak, jak lubię. Nie jest ona może jakoś super zrównoważona słodowością, ale nie jest też wodą z kroplami żołądkowymi, jak Shark. Diacetyl także obecny wyraźnie, w smaku mi jakoś szczególnie nie przeszkadzał, ponieważ to właśnie on spełniał funkcję równoważnika dla chmielowej goryczy. Generalnie jednak nie udało mi się uniknąć skojarzeń z bardzo mocno nachmielonym Lubuskim. Przyszła mi nawet do głowy taka dygresja, że tak jak mi udało się niedawno stworzyć Lubuskie Pale Ale, tak Kolaboranci uwarzyli Lubuskie American Pale Ale. 🙂 Cóż, może kiedyś dostaniemy wspólny angaż w Witnicy, kto wie? 😉

Po mojej pierwszej degustacji pobiegłem do komputera, poczytać recenzje innych smakoszy i blogerów, którzy ku mojemu zdziwieniu, choć nie wychwalali piwa, to jednak słowem nie wspominali o diacetylu. Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno ze mną jest wszystko w porządku. Otworzyłem więc drugą butelkę w nadziei, że już będzie poprawna, ale niestety znów poczułem to samo charakterystyczne uderzenie masła… Jako, że masło lubię bardziej w smaku niż w zapachu postanowiłem wypić drugiego Sępa tak samo, jak zawsze pijam Lubuskie, czyli prosto z butli. Jest to chyba jedyne piwo, które piję w ten sposób, ale tylko wtedy mi naprawdę smakuje. Ktoś powie: profanacja, ja powiem: minimalizacja wad.

Jak się szybko okazało nie byłem jedyną osobą, którą Sęp zupełnie zawiódł. Dobitnie się o tym przekonałem czytając dyskusję na piwnym forum browar.biz, gdzie sposób, w jaki niektórzy użytkownicy wyrażali swoje niezadowolenie z nowego piwa Kolaborantów często przekraczał granice dobrego smaku i dobrego wychowania. Nie będę przytaczał cytatów, ani linkował do dyskusji, bo nie chcę przenosić na swojego bloga takiego poziomu żenady i chamstwa, jaki momentami pojawiał się w serwisie. Ja rozumiem, że Kolaboranci sknocili sprawę, przetoczyli piwo dwa dni przed końcem fermentacji, zestresowali drożdże, za bardzo się pospieszyli, przedobrzyli, a następnie piwo na darmowych chmielach wypozycjonowali cenowo najwyżej ze swoich wszystkich dotychczasowych piw mimo, że wiedzieli, iż jest to produkt wadliwy i niedoleżakowany. Popełnili sporo błędów w sztuce, za co nie należy im się żadna taryfa ulgowa. Zasłużyli na porządną krytykę i zimny prysznic, który m.in. otrzymują ode mnie w niniejszym artykule. Niestety komentarze, które pojawiły się pod dyskusją na browar.biz nie miały z krytyką nic wspólnego. To była zwyczajna nagonka, festiwal szyderstw, wyzwisk i osobistych wycieczek. Finał był taki, że Kopyr, wieloletni forumowicz postanowił oficjalnie i ostatecznie rozstać się ze społecznością forum. Nie mnie oceniać słuszność tej decyzji, trudno jej się jednak dziwić.

Przed opublikowaniem dzisiejszego wpisu wstrzymywałem się ze względu na zapowiadaną  na wczoraj beczkę Sępa w gdańskiej Degustatorni. Chcąc uzyskać kompletny obraz piwa, wybrałem się tam wraz z moją dziewczyną oraz Browarnikiem Tomkiem. Zabrałem ze sobą także ostatnią z trzech zakupionych przeze mnie butelek Sępa, w celu przeprowadzenia degustacji porównawczej. Wnioski do jakich wspólnie doszliśmy były takie, iż poza temperaturą nie ma szczególnie dużej różnicy pomiędzy beczką a butelką. Piwo beczkowe było serwowane bardzo zimne, mocno poniżej 10°C, przez co aromat był praktycznie niewyczuwalny. W wersji butelkowej (zdecydowanie ponad 10°C) dało się wyczuć aromat chmielowy, ale niestety główne skrzypce grał ponownie dwuacetyl. Smak niezmieniony, przypominający bardzo mocno goryczkowe Lubuskie, przy czym jeśli byłoby to Lubuskie, a nie AIPA, to bardzo by mi odpowiadał. Ku pokrzepieniu serc Kolaborantów zgodnie stwierdziliśmy również, że pewnie gdyby Sęp pojawił się na rynku przed Atakiem Chmielu, dostawałby maksymalne oceny. Marne to pocieszenie, ale zawsze coś.

Sęp2

Podsumowując ten przydługi już wpis, muszę stwierdzić, że Sęp nie jest takim złym piwem. Jest natomiast bardzo złym AIPA. Jeśli byłby w stałej sprzedaży i kosztował mniej więcej połowę swojej ceny i był nalewany w butelki 0,5l, pewnie co jakiś czas bym po niego sięgał. Pierwszy problem z Sępem polega na tym, że jest sprzedawany jako piwo z najwyższej półki, w cenie z najwyższej półki, będąc przy tym piwem mocno wadliwym, wyprodukowanym „po kosztach”, bo z darmowych, „wymacanych”  podczas targów Brau Beviale chmieli. Drugim problemem Sępa, był stosunek jego twórcy do kierowanych w jego stronę zarzutów, gdzie odrzucał wszelkie argumenty, wręcz w nie nie wierzył, sugerował za niską temperaturę spożycia lub autosugestię zrzucając de facto winę na konsumenta, by wreszcie przyznać, że jednak popełniono błąd, w wyniku którego powstała wada, o której wiedział od początku. Smutne jest to tym bardziej, iż Kolaboranci stanęli przed szansą stworzenia naprawdę ciekawego i niepowtarzalnego piwa, ale przez zbędny pośpiech tej szansy nie wykorzystali i zmarnowali tyle dobrego chmielu 🙁

Szkoda, miała być piękna premiera ostatniego piwa roku 2012, a wyszła największa awantura i klapa początku roku 2013. Ja jednak daję Kolaborantom jeszcze trochę kredytu zaufania i czekam na ich najnowsze dzieła: Borsuka na nowych słodach oraz Orkę w stylu Black IPA. Mam nadzieję, że tym razem się nie zawiodę, choć na pewno już nie podejdę do tych piw z takim entuzjazmem i wyczekiwaniem jak poprzednio.

A morał z tej bajki jest taki: Jesteś tak dobry, jak Twoje ostatnie piwo.

Bartosz Nowak View more

Jeśli spodobał Ci się mój tekst, podziel się nim ze znajomymi, poprzez jeden z kanałów powyżej.
Będzie to dla mnie świetna nagroda i motywacja do dalszej pracy.
Aby być na bieżąco z kolejnymi wpisami, daj mi suba! :)
Znajdziesz mnie m.in. na facebooku i twitterze:

8 comments

    • Tym razem też szału nie było. Ale nalewaki w miarę trzymały poziom: Sęp, Bracki Rauchbock, Weizenbock z Kormorana i coś tam jeszcze. W lodówce zaskoczyła mnie obecność Łódzkiego Porteru, poza tym standard.

  1. Pingback: Krajan (Bystre) Niefiltrowane | Małe Piwko Blog

  2. Pingback: ORKA – Cascadian Black American Dark India Pale Stout Ale | Małe Piwko Blog

  3. Pingback: Dlaczego nowy wadliwy Shark jest lepszy od “udanego” starego? | Małe Piwko Blog

  4. Pingback: Polish Arms Race – pojedynek na czeskie pilsy! | Małe Piwko Blog

  5. Pingback: Na co nam nudne style? | Małe Piwko Blog

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *